„Tygodnik Siedlecki” obchodzi jubileusz 40-lecia istnienia. Z Krzysztofem Harasimiukiem - wieloletnim naczelnym, rozmawia Mariola Zaczyńska.
Krzysztof Harasimiuk fot. Aga Król
„Tygodnik Siedlecki” obchodzi jubileusz 40-lecia istnienia. Z Krzysztofem Harasimiukiem - wieloletnim naczelnym, rozmawia Mariola Zaczyńska.
Gdy rozmawialiśmy siedem lat temu, kiedy odchodził Pan na emeryturę, prorokowałam, że nastąpią dla Pana złote czasy: spokój, wędka, imprezy z seniorami z uniwersytetu trzeciego wieku, do którego wypadałoby się aktywnemu człowiekowi zapisać. A Pan się oburzył, że aż takim emerytem to Pan nie jest. I co? Zapisał się Pan?
– Nie. I nie mam zamiaru. Zawsze pracowałem z młodymi ludźmi i nie zamierzam tego zmieniać.
Ciągle zbuntowany! Jak ja Pana lubię!
– A wędkowanie porzuciłem na rzecz ogrodnictwa. Sprzęt wędkarski oddałem córce, która ma z tego wielką frajdę. A ja jestem gospodarzem nadbużańskiej działki w lesie. Mieszkam tu od wczesnej wiosny do późnej jesieni.
No pięknie tu u Pana! A tymi liliami, hostami i kosaćcami to sam Pan tak się zajmuje? Pani Ewa nie pomaga?
– Sam o to dbam. Gdy siedzimy z żoną przy śniadaniu na tarasie, po kawie niezmiennie przepraszam ją: „Wybacz, ale muszę zrobić obchód”. I sprawdzam, czy gdzieś się nie pojawił jakiś szkodnik. Jak choćby podskrzypek liliowy. Popatrz, zabrałem do słoiczka. Przypomina biedronkę, ale to bezwzględna bestia dla lilii.
Przy domu zauważyłam beczkę z gnojowicą z pokrzywy.
– A tam dalej z krowiaka...
Nic dziwnego, że tak pięknie wszystko rośnie. Czyli jednak złote czasy! Przeszedł Pan na rytm dnia człowieka wolnegood zawodowych obowiązków?
– Niezupełnie. Do dziś, każdego ranka, mam dziwne odczucie, że gdzieś powinienem być, ale nie nadążam, nawalam... Ciągle jestem w stanie gotowości.
I tak przez te siedem lat?!
– Tak. Wstaję wcześnie, golęsię, trochę gimnastyki, śniadanie... Uspokaja mnie dopiero obchód gospodarstwa. I jeszcze obowiązkowa lektura gazet, którym jestem wierny: „Tygodnik Siedlecki, „Polityka”, Przegląd Tygodniowy”.
Redakcja „TS” rok 2001 fot. Janusz Mazurek
Jak się teraz Panu czyta „Tygodnik Siedlecki”?
– Zdarza mi się, że chcę dzwonić, gdy widzę literówki. Wtedy krew mnie zalewa, że nic nie mogę z tym zrobić.
Bijemy się w piersi, coś tam czasami się zdarzy... Ale, mam nadzieję, nadal jest Pan dumny z naszej niezależności i jakości
tekstów. Utrzymaliśmy status wolnych mediów w tych trudnych dla prasy czasach.
– To zawsze była mocna strona „TS”. Starałem się, aby pracowali dla nas najlepsi ludzie, bez względu na to, jakie wyznają poglądy. W zespole znaleźli się dziennikarze o sympatiach prawicowych, lewicowych, centrowych. Tak powinno być. Różnorodność poglądów wpływa na kształt i wiarygodność gazety. To nas wyróżniało. Liczyło się dobre pióro. Zresztą, zawsze ceniłem indywidualizm, a tego w „TS” nie brakowało.
Ale chyba niełatwo kieruje się tak zróżnicowanym zespołem?
– Owszem, trudniej, ale jestem zwolennikiem demokratycznych rządów. Sporne sprawy trzeba przedyskutować, zbliżyć się stanowiskami, wypracować kompromis. Niedobrze, gdy ludzie patrzą na siebie wilkiem, bo to wpływa na atmosferę
pracy.
A dziennikarzowi łatwo podciąć skrzydła nakazami, zakazami... Przetrącenie kręgosłupa to śmierć dziennikarza.
– Z takiego dziennikarza już nic nie ma, odrabia jedynie pańszczyznę. A to się zwraca przeciwko gazecie.
Ile zależy od dobrego dziennikarskiego zespołu?
– Wszystko. Jeśli nie ma zespołu, nie ma co mówić o gazecie. Przez „TS” przewinęło się kilkadziesiąt osób, ale trzon był zintegrowany, rozumiejący się. Zawsze wolałem niepokornych dziennikarzy.
30-lecie „TS” rok 2012 fot. Janusz Mazurek
najstarsze
najnowsze
popularne