Wiktoria uciekła z 12-letnią córką z Ukrainy do Polski. Ale okazało się, że tutaj też jej nikt nie chce...

Siedlce

Zbigniew Juśkiewicz 2022-10-28 09:03:08 liczba odsłon: 7968
fot. PXHere

fot. PXHere

Jest młodą, wykształconą kobietą. Miała dobrą pracę i mieszkanie, a przede wszystkim kochaną córkę. Tyle wystarczy, żeby budować szczęśliwe życie. Ale przyszli obcy ludzie i wszystko zniszczyli. Zaczęli budować russkij mir.

Zostawiła wszystko, bo wybuchy rozrywały powietrze coraz bliżej jej domu. Prawie tak jak stała, uciekła z córką do Polski. Obcego, nieznanego kraju. Ale okazało się, że tutaj też nikt jej nie chce.

Wiktoria uciekła z rejonu Dniepropietrowska. Granicę z Polską przekroczyła 3 maja. Nie miała zwyczaju, żeby wyciągać rękę po pomoc. Życie na Ukrainie nauczyło ją samodzielnie radzić sobie z problemami. I teraz, kiedy tylko znalazła się w Polsce, chciała zadbać o swój byt, a przede wszystkim o to, by zapewnić swojej 12-letniej córce przynajmniej w miarę normalne życie. Pracę znalazła bardzo szybko, w pieczarkarni w powiecie siedleckim.

DWA DNI PŁAKAŁAM

- Pracowałam przez 4 miesiące po 16-18 godzin dziennie, bo zależało mi na zarobku - opowiada Wiktoria. W tym czasie dostawałam jakieś symboliczne zaliczki. Kiedy po 4 miesiącach poszłam do bankomatu, aby wypłacić cały zarobek, okazało się, że mam na koncie 2200 złotych. Za kilka miesięcy ciężkiej pracy! Dwa dni płakałam, bo nie wiedziałam, co zrobić. A tak czekałam na te pieniądze. Chciałam kupić córce laptopa, a dla nas telewizor.

Przy pieczarkarni były kwatery dla pracowników. Mieszkali tam głównie Ukraińcy i Filipińczycy, ale także Polacy. Wszyscy pracowali na czarno.

- W małym pokoiku było praktycznie tylko łóżko i szafka - mówi kobieta. - Nie mieliśmy nawet radia. Jeden prysznic na korytarzu na 18 osób. Toaleta też wspólna. Nie myślałam o jakichś superwarunkach, ale przynajmniej o godnych. Ale zaciskałam zęby i pracowałam dalej.

ANDRZEJ

...pojawił się jakby znikąd. Przyjeżdżał do pieczarkarni jako kierowca firmy, która dostarcza tu potrzebne rzeczy. Znał tutejsze zwyczaje, bo wcześniej także krótko tu pracował. Miał więc z Wiktorią wspólne tematy. I może to sprawiło, że stali się parą. Połączyło ich i to, że Andrzej też miał w życiu trudne chwile.

- Widziałem, że Wiktoria jest załamana - opowiada Andrzej. - Została oszukana, traciła nadzieję, że sobie poradzi. Poszedłem do właścicielki pieczarkarni upomnieć się o zapłatę dla Wiktorii. Usłyszałem, że niech suka z Ukrainy zabiera, co dostała i spier...

Andrzej natychmiast zabrał z tego specyficznego obozu pracy Wiktorię i jej córkę Weronikę. Zamieszkali u jego matki, która zajmowała dom razem z rodziną. Ta się początkowo nawet ucieszyła, że będzie miała w domu pomoc. Weronika poszła do szkoły. Przez kilka tygodni wszystko się układało, dwie uciekinierki znalazły wreszcie coś najbardziej dla nich cennego - spokój. Ale...

SPOKÓJ TRWAŁ KRÓTKO

- Po 3 tygodniach zakręcili nam wodę - opowiada Andrzej. - Potem zaczęli odcinać prąd. Zabronili schodzić do innych części domu. Nie chcę wnikać w szczegóły, czasem tak bywa, że z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciach. Wiktoria i Weronika zaczęły odczuwać, że nie są mile widziane. Widziałem, jak się coraz bardziej boją, że stracą dach nad głową.

Po kolejnym odcięciu wody i światła nie mieli się jak umyć, zrobić prania.

- Weronika musiała pójść do szkoły czysta - mówi Andrzej. - Poszliśmy więc po pomoc do ciotki, która mieszka w pobliżu. To miła kobieta, zna życie. Przyjęła nas życzliwie. Dała gorącej herbaty, pomyliśmy się, popraliśmy, co najpotrzebniejsze. Około 21.00 chcieliśmy wrócić do domu matki. A ona wybiegła na podwórko z awanturą. Oznajmiła, że nie mamy wstępu do domu. Nie wiem, czy ktoś ją tak nastawił. Ale rozumiem: tam mieszkało kilka innych osób, a Wiktoria i Weronika były dla nich kimś obcym. I wiem, że bardzo nie lubią się z ciotką, u której znaleźliśmy gościnę...mocno. Ja też czuję, że jestem na granicy wytrzymałości. Ale dla Weroniki muszę być silna.

- Weronika tak się trzęsła, że myślałem o wezwaniu pogotowia - opowiada Andrzej. - Została jednak z mamą na przystanku, a ja wróciłem do domu, żeby odebrać paszporty dziewczyn, telefony komórkowe, książki i zeszyty dziewczynki. Nie otworzyli mi jednak drzwi. Musiałem wezwać policję, bo trudno zostać na przystanku nawet bez żadnych dokumentów...

Część dalsza historii Weroniki i jej córki w papierowym i e-wydaniu (kup teraz) "Tygodnika Siedleckiego".  

Komentarze (15)

Komentarz został dodany

Twój komentarz będzie widoczny dopiero po zatwierdzeniu przez administratora

Dodanie komentarza wiąże się z akceptacją regulaminu

  • najstarsze

  • najnowsze

  • popularne

Klauzula informacyjna
Szanowny Użytkowniku

Wydawnicza Spółdzielnia Pracy „Stopka” zaktualizowała swoją Politykę Prywatności. Portal tygodniksiedlecki.com używa cookies (ciasteczek), aby zapewnić jak najlepszą obsługę naszej strony internetowej. Wydawnicza Spółdzielnia Pracy „Stopka” i jej Zaufani Partnerzy używają plików cookies, aby wyświetlać swoim użytkownikom najbardziej dopasowane do nich oferty i reklamy. Korzystanie z naszego serwisu oznacza to, że nie masz nic przeciwko otrzymywaniu wszystkich plików cookies z naszej strony internetowej, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Można zmienić ustawienia w przeglądarce tak, aby nie pobierała ona ciasteczek.