Kilka miesięcy po wprowadzeniu stanu wojennego, 29 kwietnia 1982 r., funkcjonariusze SB, MO i ORMO z Węgrowa bestialsko pobili mieszkańca gminy Korytnica, Krzysztofa Szymańskiego.
- Po chrześcijańsku wybaczyłem moim oprawcom. Chciałem tylko, żeby do nich dotarło, co mi wtedy zrobili... - mówi Krzysztof Szymański, brutalnie pobity przez SB, MO i RMO
Kilka miesięcy po wprowadzeniu stanu wojennego, 29 kwietnia 1982 r., funkcjonariusze SB, MO i ORMO z Węgrowa bestialsko pobili mieszkańca gminy Korytnica, Krzysztofa Szymańskiego.
Rok później sąd wojskowy skazał esbeków, milicjanta i ormowca na kary bezwzględnego więzienia. Proces przeciw funkcjonariuszom stanowił w tamtych czasach precedens.
To był pierwszy w stanie wojennym proces, w którym członkowie służb podległych ministerstwu spraw wewnętrznych (kierowanemu przez gen. Czesława Kiszczaka) zostali skazani za pobicie człowieka z przyczyn politycznych. I choć krewcy funkcjonariusze za kratkami nie spędzili zbyt wiele czasu, tę sprawę warto przypomnieć. Bo w stanie wojennym skrzywdzono wielu ludzi, ale prawie nikt za to nie odpowiedział.
Krzysztof Szymański jest rolnikiem. W 1981 roku organizował w gminie Korytnica struktury NSZZ „Solidarność” Rolników Indywidualnych (stanął na czele zarządu gminnego). Był
też członkiem siedleckiego zarządu wojewódzkiego „S” RI oraz delegatem na zjazd krajowy tej organizacji. W listopadzie 1981 roku brał udział w strajku okupacyjnym w budynku organizacji młodzieżowych w Siedlcach.
Po wprowadzeniu stanu wojennego działał w podziemnych strukturach związku, zajmował się kolportowaniem wydawnictw niezależnych i ulotek.
29 kwietnia 1982 roku Krzysztof Szymański pojechał autobusem do Sulejowa w gminie Jadów, gdzie w gospodarstwie Wiktora Stasiaka miało się odbyć spotkanie działaczy „S”,
m.in. w sprawie kolportażu ulotek przed 1 maja. Okazało się, że Służba Bezpieczeństwa wiedziała o tym spotkaniu. Gdy Szymański wysiadł z autobusu i ruszył w stronę gospodarstwa Wiktora Stasiaka, podjechała do niego biała nieoznakowana wołga. Wysiedli z niej funkcjonariusze SB i MO.
– Nie pytali, jak się nazywam i co tu robię. Na „powitanie” dostałem pięścią w twarz, później wepchnęli mnie do wołgi i wywieźli w kierunku zabudowań Wiktora – wspomina
Krzysztof Szymański.
Na terenie gospodarstwa, gdzie było już kilku funkcjonariuszy, został zrewidowany. Znaleziono przy nim kilkadziesiąt ulotek, zachęcających do słuchania Radia Solidarność, i nawołujących, by nie brać udziału w pochodzie pierwszomajowym.
Krzysztofa Szymańskiego zatrzymano około godz. 16. O godz. 19 trafił do aresztu komendy
MO w Węgrowie. Tu rozpoczęła się gehenna. Po kilkunastu minutach od osadzenia zaprowadzono go do jednego z pokoi na piętrze, w którym było 7-8 funkcjonariuszy MO i SB. Kazano mu się rozebrać do naga. Potem polecono mu położyć się na zsuniętych stołkach.
Gdy to zrobił, dwóch funkcjonariuszy chwyciło go za ręce, trzeci za nogi, pozostali bili go policyjnymi pałkami. Jedni wychodzili z pokoju, inni wchodzili.
– Podczas bicia najwięcej uderzano Krzysztofa Szymańskiego – leżącego na brzuchu – po plecach, nerkach, pośladkach, przedramionach, podudziach - czytamy w uzasadnieniu sądowego wyroku wobec 4 funkcjonariuszy SB, MO i ORMO. –Gdy się wyrywał, otrzymywał uderzenia w jądra, brzuch, pachwiny, uda, zwłaszcza gdy się próbował przekręcić. W przerwach między biciem kazano robić pokrzywdzonemu przysiady, a gdy nie miał siły podnieść się, bito go rękoma po twarzy i głowie. Inne formy znęcania polegały na wyrywaniu pojedynczych włosów z brody Krzysztofa Szymańskiego i uderzaniu jego głową o ścianę. Kazano mu też przewieszać się przez krzesło i bito pałką lub rękojeścią pałki po stopach. (...)
Dalszą część artykułu znajdziecie w papierowym i e-wydaniu (KUP TERAZ) "Tygodnika Siedleckiego" nr 50
najstarsze
najnowsze
popularne