Nazywa siebie „Dzieckiem Brześcia”. O takich ludziach jak Janusz Malewicz mówi się, że są świadkami historii. Już ostatnimi.
Janusz Malewicz. Fot. ZBJ
Nazywa siebie „Dzieckiem Brześcia”. O takich ludziach jak Janusz Malewicz mówi się, że są świadkami historii. Już ostatnimi.
Do tej pory pan Janusz nie opowiadał o swoich losach. Jego historia jest nieznana, podobnie jak wiele innych wspomnień na temat wywózek dzieci do Niemiec w czasie II wojny światowej. Bo dużo pisano o Dzieciach Zamojszczyzny, ale mniej wiemy o najmłodszych Polakach, wywożonych przez Niemców po 1942 r. z innych wschodnich części naszego kraju.
Janusz Malewicz mówi, że jest „Dzieckiem Brześcia”. Pamięta niektóre dramatyczne epizody z tamtych lat.
– Byłem wtedy 7-letnim chłopcem, jednak wojna sprawiła, że musiałem szybko dorosnąć – wspomina. – Pewnie dlatego sporo z tamtych lat zapamiętałem. Ale i matka też mi wiele opowiedziała. Z Brześcia zostałem deportowany do Niemiec w 1943 roku. Jako blondynek o niebieskich oczach zostałem wytypowany do zniemczenia. Razem z grupą innych dzieci wpakowano mnie do bydlęcego wagonu. Byłem mocno schorowany i bardzo osłabiony wojennymi przejściami. Pewnie bym żywy do Niemiec nie dojechał.
DWA REŻIMY, DWIE DEPORTACJE
W Brześciu w 1939 roku odbyła się parada zwycięstwa Wehrmachtu i Armii Czerwonej. Brześć, początkowo zajęty przez Niemców, został przekazany Rosjanom na mocy porozumienia Ribbentrop-Mołotow. Dwa totalitarne reżimy i dwie wielkie deportacje zaważyły na życiu Janusza Malewicza i jego rodziny. Sowieci „wyzwalali lud pracujący od władzy obszarników”.
– To właśnie z Brześcia wielu oficerów polskich trafiło do Katynia. Zresztą jeszcze przed napaścią Hitlera na sowietów większość Polaków z Brześcia została wywieziona na Syberię – opowiada pan Janusz.
Mama i ojciec Janusza Malewicza nie trafili do sowieckiej Rosji. – Tatę, podobnie jak część polskich mieszkańców, zamordowali Niemcy. Ojca rozstrzelali w 1942 roku, kiedy zaatakowali Rosję. Tata był oficerem, walczył w grupie generała Kleeberga. We wrześniu 1939 dostał rozkaz powrotu do Brześcia, ale tu już działało NKWD. Gdyby wpadł w ręce sowietów, jego los byłby przesądzony. Przedostał się więc do Rumunii. Jednak po pewnym czasie wrócił do Brześcia, aby opiekować się rodziną. I wpadł w ręce Niemców. Nasza mama starała się uratować mnie i moją starszą siostrę. Jeszcze w 1939 roku przechowała mnie i siostrę w piwniczce wykopanej w pokoju naszego mieszkania.
Ale Niemcy wywieźli mamę Janusza Malewicza do obozu w Niemczech, potem pracowała „u bauera”.
– A ja z siostrą trafiłem do czegoś w rodzaju domu dziecka, choć trudno to w ogóle porównać z jakimś domem. Był to „dzietskij sad”, który w zajętym przez Niemców Brześciu prowadzili ukraińscy kolaboranci. To był praktycznie obóz dla dzieci. Nie wolno nam było mówić po polsku. Ukraińcy mówili o nas „wrażyje Lachy”.
A potem Niemcy wsadzili małego chłopca i jego siostrę do wagonu towarowego. Transport do Niemiec prowadził przez Siedlce.
WYKUPIENI
– W Siedlcach przyszedł dla nas ratunek, bo kolejarze wykupili mnie i siostrę od komendanta transportu – kontynuuje opowieść nasz bohater. – W sumie było nas 9 dzieci. Wiem, że z tej grupy zostałem już tylko ja.
Ratowaniem dzieci zajęli się nie tylko kolejarze. To był cały łańcuch ludzi, którzy w tych dramatycznych czasach zachowali człowieczeństwo.
– Z transportu trafiliśmy do rodziny Somlów w podsiedleckiej Strzale – kontynuuje Janusz Malewicz. – I tam przetrwaliśmy z siostrą prawie do końca wojny. Nie pamiętam z tego czasu zbyt wiele, poza tym, że była wielka bieda.
W pewnym momencie wydarzyło się coś, co w wojennej zawierusze było prawdziwym cudem. Mama uciekła od „bauera”, wróciła do Polski i za pośrednictwem PCK odnalazła dwójkę swoich dzieci. Był listopad 1944 roku.
– I życie potoczyło się normalnie – wspomina pan Janusz. – Mama wynajęła małe mieszkanko przy ul. Sienkiewicza 60 w Siedlcach. Ja poszedłem do Szkoły Podstawowej nr 1 przy ul. Świętojańskiej. To już dziś ciekawostka, że w tym samym budynku mieściła się łaźnia miejska, dziś jest tu siedziba Straży Miejskiej. Potem chodziłem do SP nr 6 i Technikum Handlowego przy Sienkiewicza, gdzie zdałem maturę.
Wkrótce Janusz Malewicz trafił na Politechnikę Warszawską. Tam „zwerbowano” go do szkoły oficerskiej w Szczytnie, którą ukończył, jako prymus, w 1956 roku. Pracował również jako dyspozytor w siedleckim PKS, prowadził też własny mały biznes. Przez większość życia jego wielką pasją była jednak turystyka. Jest jednym z założycieli PTTK w Siedlcach i najstarszym przewodnikiem. Ma tytuł pilota turystyki międzynarodowej. Wycieczki oprowadzał przez 50 lat. Teraz kieruje siedleckim oddziałem Związku Kombatantów i Byłych Więźniów Politycznych.
– Nasz najstarszy członek ma już 93 lata – zaznacza. – Kombatantów już prawie nie ma, ale są członkowie ich rodzin, do których chcę dotrzeć. Choćby po to, żeby podzielili się z innymi wspomnieniami o losach swoich najbliższych.
najstarsze
najnowsze
popularne