Panie Stanisławie, i co ja mogę powiedzieć? Głupio mi jest. Wstydzę się.
I nawet nie dlatego, że znaleźli się między nami tak głęboko przeżarci emocjami politycznymi, że aż zabrakło im rozeznania, wyczucia i delikatności. Że przenieśli swój matrix na sferę tak różną od dziedziny zjawiskowego, duchowego piękna. Gdyby owi niewrażliwcy bywali w teatrach, oglądali filmy – ergo, gdyby mieli obycie z kulturą – nie napletliby tylu głupstw, ile ich wypowiedzieli przy okazji dywagacji, czy uczcić Pański, Panie Stanisławie, angaż do niepojętego Wiecznego Teatrum…
No cóż – głupota nie jest grzechem, jest darem Bożym. Przecież w całym świecie nie ma szkoły, co naucza głupoty. Z nią się człowiek rodzi. W naszym kraju tacy ludzie jednoczą się pod hasłem: „Myślę, bo trwam”. A że, bywa, ludzie spod tego wyznania skrzykują się w syndykaty, to też niczyja wina; swój ciągnie do swego… Nie może zatem dziwić (bo dlaczego?), że umysły nie do końca uformowane nie są zdolne odróżnić rzeczywistości od jej matrixu. Ale dość o tym...