Dawno, dawno temu na prośbę rezolutnego chłopczyka podjąłem się przywiezienia do domu jego wymarzonego chomika. Futrzaczek podczas jazdy piszczał wniebogłosy. Dzieciak, myśląc, że nabytek jest chory, nakazał jazdę do „doktora od zwierzątek”.
Dawno, dawno temu na prośbę rezolutnego chłopczyka podjąłem się przywiezienia do domu jego wymarzonego chomika. Futrzaczek podczas jazdy piszczał wniebogłosy. Dzieciak, myśląc, że nabytek jest chory, nakazał jazdę do „doktora od zwierzątek”.
O dziwo, w dłoniach lekarza chomik ucichł i spokojnie poddał się oględzinom. Mój kilkuletni zleceniodawca podróży wytłumaczył mi później, że stało się tak, „bo chomiczek wyczuł, że lekarz ma dobre ręce, a w tym zawodzie to bardzo ważne, gdyż zwierzątka wiedzą, czy ktoś je lubi, czy nie”.
Dziś tamten dzieciak jest poważnym lekarzem weterynarii. I dlatego właśnie jemu opowiedziałem historię opisaną w jednym z ostatnich numerów TS z nadtytułem: „Żaden weterynarz nie udzielił pomocy maciorze, która nie mogła się wyprosić i po blisko tygodniu padła w męczarniach!”
Odpowiedź zaskoczyła mnie: