Henryk Z.? Tamte drzwi…
Badyl w mrowisko
Już nie pamiętam, który raz media zanurzają nas, ich „konsumentów”, w lodowatej kąpieli sporządzonej z balii histerii, wiadra głupoty oraz historii Henryka Z. - byłego skazanego, który po odbyciu kary 25 lat więzienia za popełnione zbrodnie niedawno wyszedł na wolność. Wyrachowanie różnych „inżynierów dusz” sprawiło, że - wykorzystując brak wiedzy prawnej i grając na emocjach odbiorców – uczyniono z Henryka Z. „polskiego Fredd`yego Krugera”. Ponieważ paranoja na jego tle przerosła oczekiwania tych, co ją wywołali, zaczęto się martwić także o Henryka Z.; ci, co „poszczuli” nim mniej rozgarniętą część rodaków, teraz obawiają się, że dojdzie do samosądu. Hipokryzja w najczystszej postaci!
A ja o wiele bardziej boję się owych „poszczutych” Henrykiem Z. niż jego samego. Bo to jeden z tych „przerażonych” (nie Henryk Z.!) śmiertelnie pobił dwuletniego syna kobiety, z którą mieszkał. Popełnił tę zbrodnię, bo - jak powiedział – „musiał odreagować nerwy”…
O wiele bardziej boję się łobuzów, którzy podczas „pokojowej manifestacji solidarności” (ze zmarłym podczas policyjnej obławy na handlarzy narkotykami młodym mężczyzną) atakowali komendę policji w Legionowie. Boję się, bo taka banda może zawiązać się w każdej chwili i wszędzie z dowolnego powodu bądź zgoła bez niego…
Zostało Ci do przeczytania 67% artykułu
Aby przeczytać całość kup e-wydanie nr 12/2015: