Kilka felietonów temu nawiązałem do rozbioru Serbii, dokonanego za przyzwoleniem tzw. cywilizowanego świata. Polski rząd, niestety, „klepnął” haniebne rozkawałkowanie suwerennego kraju (2008). Mówiąc obrazowo, wystąpił w roli jednego z „serdecznych przyjaciół” słowiańskiej, bratniej Serbii, którą – jak zajączka z bajki I. Krasickiego – „psy zjadły”.
Nie mogę się oprzeć skojarzeniu z tym, od czego zaczęliśmy naszą niepodległość po 123 latach niebytu. Ledwie Państwo Polskie pojawiło się na mapach Europy, jego rządy gładko weszły w rolę kolonizatora, a czasem i zaborcy. Dziś z trybun i ambon obficie płyną słowa o „cudzie wolności,
co nam się przydarzył w 1918 r.”, ale żaden mówca nawet nie zająknie się o tym, że jako państwo niepodległe uciskaliśmy inne narody.