Fertyczna pani zwierzyła się w miejscu publicznym z udziału w pierwszych w jej życiu wyborach; choć płochym podlotkiem nie była – oj, nie! Do tej pory – co zaznaczyła – nikogo poza mężem nie wybierała, bo polityka jej nie interesuje. „Wszyscy oni, ci politycy są jednacy.
To samo p…szą… – stwierdziła. (Konkluzja zasadna, język – nie!) W swym „pierwszy razie” oddała głos na kandydata „wygadanego, młodego, co nie miał „cykora” i dowalał im, że aż miło! No i nie zdążył się jeszcze…!” (Tu padło słowo na tyle pospolicie wulgarne, że pozwolę sobie go nawet nie sygnalizować, by nie siać zgorszenia…)
Ponieważ „dowalanie” komu się da jest naszym sportem narodowym, więc ta motywacja nie przekonała mnie co do wyboru owej damy i czekałem na coś więcej: na (choćby) zarys oceny programu gospodarczego kandydata, opinii o jego doświadczeniach w rządzeniu czymkolwiek, komentarz na temat jego pomysłów na rozwiązanie którejś z polskich bolączek społecznych. Nic! Za wystarczającą rekomendację na urząd głowy państwa pani uznała „dobrą gadanę” aspirującego, fakt, że (w jej ocenie) nie zdążył się… (no właśnie) oraz że „dowalił” nieokreślonym „im”. (Dla jasności dodam, że preferowany przez damę kandydat przepadł w pierwszej turze.)
Zostało Ci do przeczytania 56% artykułu
Aby przeczytać całość kup e-wydanie nr 21/2015: