Bardzo szczycimy się tym, że historią, duszą i sercem przylgnęliśmy do romańsko-chrześcijańskiego konaru tradycji Europy, ale nie palimy się do naśladowania Francuzów, Niemców czy Irlandczyków w otwartości na świat; na innych ludzi. A przecież i zwykli Irlandczycy, i rząd ich państwa niezwykle życzliwie odnoszą się do (jak się szacuje) około dwustu tysięcy naszych rodaków przybyłych ostatnimi laty na Zieloną Wyspę.
Czy na taką otwartość i życzliwość mogą liczyć chrześcijańscy mieszkańcy Syrii szukający pomocy i ratunku – także od polskich wyznawców Chrystusa? A ich nadzieje na przeżycie maleją wraz z kurczeniem się odległości dzielącej ich od wojowniczych islamistów – bezwzględnych wobec wszelkich innowierców.
Miriam Shaded, córka Syryjczyka (pastora) oraz Polki, przez rok organizowała środki niezbędne dla przetrwania półtora tysiąca osób (połowa to dzieci). Teraz, gdy islamiści są już całkiem niedaleko, a jakiejkolwiek możliwości ich powstrzymania próżno wyglądać, p. Miriam – wspierana przez biskupów Kościołów chrześcijańskich (a jest ich w Syrii kilka) – zwróciła się do władz polskich o udzielnie azylu wspieranym przez nią nieszczęśnikom. Sprawa jest gardłowa: zarówno w przenośni, jak i, niestety, dosłownie. W odpowiedzi rząd RP zadeklarował, że w „ramach pilotażowego programu” jest gotów przyjąć… sto osób. Jaka gmina, takie i jej miłosierdzie – chciałoby się powiedzieć, nawiązując do tytułu noweli Marii Konopnickiej…