A co z wiedzą?
Badyl w mrowisko
Rysio, sąsiad mój, namawia mnie, abym sprawił sobie tablet do czytania książek. Opieram się, bo co mi z niego, gdy interesujące mnie książki nie mają e-wersji, bo (jako papierowe) są wydawane w mikronakładach kilkuset egzemplarzy. Poza tym żaden tablet nie pachnie papierem i drukarską farbą. A te wrażenia mają dla mnie znaczenie…
A Rysio „pod choinkę” kupił „wypasionego” e-booka swojej nastoletniej córce. Podczas wizyt widzę cudo leżące w miejscu, gdzie odłożyłem je po obejrzeniu w lutym czy marcu... Dodam, że w pokoju dziewczyny (poza podręcznikami) nie widziałem książek, których wiele stoi na półkach w pokoju jej ojca...
A dwa dni temu, będąc u Rycha, na widok jego latorośli nie umiałem się powstrzymać od pytania, co ostatnio czytała. Usłyszałem, że po pierwsze nie ma czasu na „luźne” czytanie, bo się musi uczyć, a poza tym szybko jej oczy się męczą. „Co ty nie powiesz! – zakpiłem. – Przecież najczęściej widzę cię, jak się gapisz w monitor komputera. Jeśli cię od czegoś oczy bolą, to od niego!” I zaraz (podły dziadyga!) wyjąłem z półki przypadkową książkę (trafiłem na drugi tom przygód Szwejka), otworzyłem ją, podsunąłem pod nos dziewczyny i zjadliwie słodko mruknąłem: „Poczytaj, proszę – ale głośno”.
Zostało Ci do przeczytania 55% artykułu
Aby przeczytać całość kup e-wydanie nr 25/2015: