I znowu wyszedłem na głąba. Kolejny raz uwierzyłem, że jak się jest zapisanym do lekarza na 12.20 (i to w przychodni prywatnej!), to się o tej godzinie wejdzie na badanie. Wściekłość moja była większa, bo (naiwniak!) nie wziąłem ze sobą nic do czytania. Zacząłem więc przeglądać rozwieszone na korkowej tablicy ulotki. I pewnie (pod wpływem ich treści) uznałbym się za chorego na wszystko, gdyby nie oferta, której autorzy zapewniali mnie, że dzięki panu Adrianowi – będę miał sexi pupę.
Pewnie, tylko tego brakowało, żeby jakiś facet się moim „viceresem” zajmował! – pomyślałem. Moja ci ona jest, jak Zbyszko Danuśki był! Nie mam do niej żadnych pretensji. Zresztą – tak to ujmę – bardzo rzadko się widujemy – nie z Danuśką, a moją „antypodą”... Ostatnio tej zimy, gdy (stary głupek!) nie tylko dałem sobie założyć narty, to jeszcze pozwoliłem, żeby mnie popchnięto po stoku w dół. Nie minęło półtorej minuty, gdy mieliśmy okazję się sobie przypatrzeć. Oboje byliśmy zdziwieni, że się widzimy... Połowa z tych, co usiłowali mnie rozsupłać zaśmiewała się, gdy druga podziwiała mój ponoć nadzwyczaj giętki (jak na wiek) kręgosłup, że choć aż tak się zasupłał, to jednak nie pękł...