Był czas, gdy powszechnie uważano, że tatuaże są wyróżnikiem osób z „szemranego” towarzystwa. Znawcy potrafili z wzorków na ciele odczytać nie tylko przestępczą specjalność noszącego je, ale także, jak długo i w jakich więzieniach „garował”.
Był czas, gdy powszechnie uważano, że tatuaże są wyróżnikiem osób z „szemranego” towarzystwa. Znawcy potrafili z wzorków na ciele odczytać nie tylko przestępczą specjalność noszącego je, ale także, jak długo i w jakich więzieniach „garował”.
Był czas, gdy w więzieniu nakłuwanie tatuaży, czyli „dziargów”, było zakazane. Karano już tylko za posiadanie przyrządów służących do jego wykonywania – igieł krawieckich oprawnych w zapałki i tuszu kreślarskiego. Gdzież to osadzeni nie ukrywali tych przyborów? Ha! A jaką cierpliwością wykazywali się godzący się na długotrwały proces dziargania tępawą igłą! Jednak chęć wyróżnienia się (współcześnie mówi się: „wyrażenia siebie”) pomiędzy więziennym ludkiem była przemożna...
Ale też dziargi miały dobre strony. Solidnie opisane w aktach osobowych służyły jako niezawodne narzędzie rozpoznawania „zbója”, jeśli tak się złożyło, że tuż po pojmaniu zapomniał mowy ludzkiej. W takich sytuacjach nakaz odsłonięcia ramienia czy obnażenia torsu czynił cud – w jednej chwili zatrzymamy odzyskiwał zdolność artykułowania myśli...