Piątek trzynastego. Za oknem luty, rozcieńczone słońce tonie w mdłych chmurach. Na ścianie papierowy Gombrowicz zamknięty w ciemnej ramie gapi sie smutnym wzrokiem gdzieś w okolice mojego mostka. Gospodarz sejmowego pokoju nr 143 proponuje kawę. Pytam, czy jest przesądny. Odpowiada pobłażliwym uśmiechem. Pamiętam ten narożny pokój sprzed paru lat. Wtedy kawą częstował mnie zupełnie inny facet w zupełnie innym krawacie. Od lat pokój 143 nie cieszy się dobrą sławą. Pierwsza po przegranych wyborach zwolniła go Unia Wolności i wylądowała na śmietniku historii. Po niej pokój zajmowała Unia Pracy i znalazła się poza parlamentem. Później byli właśnie krawaciarze od Leppera, a po nich SdPl – i też ponieśli klęskę. – My nie wierzymy w klątwy – odparł na moją wyliczankę gospodarz. – Słodzi pan?