Gdańsk, Sierpień’80

Łuków

Piotr Giczela 2010-09-10 14:56:28 liczba odsłon: 18234

Krzysztof Olkowicz, uczestnik strajków sierpniowych na Wybrzeżu dziś jest już pięćdziesięciolatkiem. Fot. PGL

Gdy na Wybrzeżu wybuchł pamiętny Sierpień ’80, Krzysztof Olkowicz miał 21 lat i stoczniowcem był już od 3 lat, a od roku żył w pełni na własne konto. Bo wcześniej w Stoczni Gdańskiej im. Lenina przez 2 lata odrabiał zasadniczą służbę wojskową w ramach jednego z Ochotniczych Hufców Pracy.

– Dzisiaj, patrząc na mnie, młodości nie widać. Lecz ja wszystko mam w sobie i jestem pełen dumy – wspomina ponadpięćdziesięcioletni, rosły mężczyzna. – Dumny jestem z tego, że w czasie strajków dołożyłem swój trud, poświęcenie, zmęczenie, a także swój strach do tego, by 31 sierpnia MKS podpisał w Gdańsku porozumienia ze stroną rządową, kończące ponaddwutygodniowy strajk.

ROZMOWY NA MOLO

Krzysztof Olkowicz mieszka w Starych Kobiałkach pod numerem 31, w domu, przejętym po rodzicach. Mówi o sobie, że stara się na stare lata być gospodarzem. Unika określenia „rolnik”, chociaż wraz z domostwem ma po rodzicach także gospodarstwo z typowymi zabudowaniami, ilomaś hektarami ziemi, łąkami. Ale zainteresowania i działania Krzysztofa, nawet w jego własnej ocenie, nie pasują do działań typowo rolniczych.

– Mam tyle roboty, że od świtu do zmierzchu chodzę nakręcony, a i tak wokół jest taki burdel i tyle do zrobienia, że nie wiadomo, w co ręce włożyć – ocenia samokrytycznie. Rzeczywiście, obejście K. Olkowicza nie wygrałoby konkursu na wzorowe gospodarstwo rolne. Nawet nie zostałoby doń zakwalifikowane. Ale pomimo artystycznego wręcz nieporządku w każdym kącie, coś ciągnie do zajrzenia za bramę posesji nr 31. Coś ciągnie do rozmowy z jego gospodarzem.

Krzysztof Olkowicz w swoim domu robi remont. Nie mamy gdzie siąść. – Chodźmy na molo – mówi Krzysztof.

Pomyślałem, że się przesłyszałem, no bo gdzież w Kobiałkach jest jakaś woda, żeby molo było. Tymczasem gospodarz szybkim, sprężystym krokiem wytrenowanego lekkoatlety wiedzie mnie w kierunku łąk. Zza węgła stodoły wyłania się spory staw, a na nim... Rzeczywiście jest tam piękne molo! Taka miniatura z Sopotu albo z Orłowa, wzbogacona o grilla, zadaszony stolik z kanapą i ul z pszczołami. Na stoliku ląduje średnich rozmiarów tekturowy karton.

Z SIEDLECKIEJ WKU NA WYBRZEŻE

– W czasie sierpniowych strajków pracowałem w stoczni jako spawacz okrętowy, byłem stoczniowcem. Strajkowałem, walczyłem ze wszystkimi o prawa pracownicze, o godność, o nieco inną Polskę niż ta, w której wtedy żyłem. A wszystko przez szybką, młodzieńczą decyzję, związaną z wojskiem – Krzysztof zaczyna opowiadać i co raz sięga do pudła po lekko pożółkłe albo zszarzałe papiery i stare fotografie.

Zaczęło się w siedleckiej WKU, gdzie K. Olkowicz, poborowy ślusarz po łukowskiej zawodówce, stawił się na wezwanie. Zapowiedziano mu, że w ciągu 2 tygodni zostanie powołany do służby. – To miała być jednostka w Bielsku-Białej. Już pogodziłem się z wyjazdem, gdy wpadła mi w ręce gazeta, a w niej ogłoszenie, że stocznie poszukują pracowników i poborowi mogą odrobić wojsko w ramach OHP. Pomyślałem: skoro za darmo mam być żołnierzem, to wolę za pieniądze być junakiem i w stoczni zdobyć dodatkowe kwalifikacje zawodowe. Za 2 dni byłem pracownikiem stoczni. Co prawda nie Stoczni Lenina, ale sąsiadującej z nią przez płot Stoczni Północnej w Gdańsku – przypomina Krzysztof.

CO ROBIŁ JUNAK, GDY POSZEDŁ NA SWOJE

Gdański Sierpień nie zrodził się z niczego. Kilka lat wcześniej na Wybrzeżu rozpoczęły działalność, przede wszystkim samokształceniową i pomocową (dla ofiar represji, dla zwalnianych z pracy za przekonania), tzw. Wolne Związki Zawodowe. Różnego rodzaju antyrządowe ulotki przygotowywały też inne ośrodki budzącej się do życia opozycji.

Krzysztof Olkowicz, młody, wysportowany robotnik (uprawiał w stoczniowym klubie boks, a później podnoszenie ciężarów), nawiązał współpracę ze swymi rówieśnikami, studiującymi na gdańskich wyższych uczelniach.

– Studenci przynosili ulotki do rozdania ludziom wracającym z pracy kolejkami elektrycznymi do Gdyni czy Wejherowa. Ubierałem się w dresy, sportowe buty, wpadałem w Gdańsku Stoczni do kolejki i do Sopotu, czasem do Gdyni rozdawałem. Aż raz, w 1979 roku, wpadłem. Nie udało się uciec, bo już w kolejce na Przymorzu dopadło mnie 3 SB-ków. W kajdankach zawlekli mnie do Komendy Wojewódzkiej MO. Dostałem pałami łomot, a później jeszcze 400 zł kary za zaśmiecanie środków komunikacji. To była prawie cała moja pensja, bo zarabiałem 18 zł na godzinę. Ciężko by było, gdyby nie zrzutka kolegów z mojego Wydziału K2 – snuje wspomnienia K. Olkowicz, przekładając pieczołowicie pożółkłe papiery. Wiatr podrywa je niebezpiecznie, jakby chciał wszystko zatopić w otaczającym nas stawie.

W czasie swej wpadki Krzysztof już żył w Gdańsku na własny rachunek, bo wcześniej, jako junak OHP, był skoszarowany. Miał spanie i jedzenie za darmo. Ze znalezieniem własnego lokum po ukończeniu służby junackiej nie miał kłopotów. Pokoje do wynajęcia były, tylko w sklepach na półkach coraz większe pustki. Krzysztofowi trafiła się Zaspa. W tej dzielnicy Gdańska wynajął pokój z ogłoszenia. – Okazało się, że gospodyni, Jadwiga Niwińska, pochodziła ze wsi Plewki w gminie Zbuczyn. Od razu znaleźliśmy wspólny język. Nawet się w niej podkochiwałem.

PIERWSZY STRAJK OKUPACYJNY

Był czwartek, 14 sierpnia. W Stoczni Północnej rozpoczął się strajk. Chodziło o przywrócenie do pracy suwnicowej z Wydziału K2, Anny Walentynowicz, wyrzuconej za działalność w Wolnych Związkach Zawodowych. – Konkretnie to za zrzucanie z jej suwnicy ulotek. Zastrajkowaliśmy o jej przywrócenie do pracy i o podwyżki po 200 zł dla pracowników – precyzuje Krzysztof. – Nie wszystkie stoczniowe wydziały stanęły; pracowało nas tam z 10 tys., a do strajku najpierw przyłączyło się ze 200 osób. Starsi koledzy mieli w pamięci tragiczny grudzień’70 i ostrzegali, byśmy przypadkiem na ulice nie wyszli. Więc po raz chyba pierwszy w Polsce zrobiono strajk okupacyjny. Postanowiono nie wychodzić z pracy do domów. Siedziałem już w stoczni 3 dni. Ludzie przez bramę informowali, że stają kolejne zakłady w Trójmieście. Czwartego dnia zobaczyłem Lecha Wałęsę. Okazało się, że dyrekcja zgodziła się spełnić postulaty strajkujących, więc stoczniowcy zaczęli wychodzić do domów. Wtedy Wałęsa, którego wozili po stoczni na wózku akumulatorowym, z wysokości jego platformy prosił nas, żeby pozostać i walczyć o niezależne związki zawodowe i inne sprawy, które później sformułowano w 21 postulatach. Wałęsa miał łzy w oczach i mówił: „Teraz, albo nigdy”. Mocno wrył mi się ten obraz w pamięć.

K. Olkowicz przypomina, że półki w sklepach świeciły pustkami, nawet buty były na kartki, stojąc w kolejkach godzinami. – Czuliśmy się upodleni przez władzę. Zostałem w stoczni. Podczas strajku pełniłem warty przy bramie. Pracowałem też przy powielaczu w stoczniowej drukarni. Spałem w zakładowej szatni razem z 200-300 innymi stoczniowcami. Gdy z helikoptera, latającego nad stocznią, rozrzucano rządowe ulotki, w których straszono nas desantem i pacyfikacją, nakłaniając do zakończenia strajku, bałem się tak, jak bali się i inni. Wtedy MKS ustalił, że kto chce, może iść do domu. Za każdy dzień strajku dostanie pieniądze za 8 godzin. Ci, co pozostaną, otrzymają wynagrodzenie za cały strajk. Ja otrzymałem około 400 zł. A później, już po podpisaniu porozumień, wszystkich strajkujących z mojego wydziału przesunięto do innych prac. Moją brygadę rozwiązano. Trafiła mi się ciężka praca na wysokości. Inni też dostali gorszą robotę, w trudniejszych warunkach. Mówili, że w stoczni nie mamy już czego szukać, że lepiej nie będzie. Dopracowałem do końca 1980 roku. Znalazłem lepszą pracę w firmie montującej hale fabryczne w Ursusie i zmieniłem robotę.
Komentarze (2)

Komentarz został dodany

Twój komentarz będzie widoczny dopiero po zatwierdzeniu przez administratora

Dodanie komentarza wiąże się z akceptacją regulaminu

  • najstarsze

  • najnowsze

  • popularne

Klauzula informacyjna
Szanowny Użytkowniku

Wydawnicza Spółdzielnia Pracy „Stopka” zaktualizowała swoją Politykę Prywatności. Portal tygodniksiedlecki.com używa cookies (ciasteczek), aby zapewnić jak najlepszą obsługę naszej strony internetowej. Wydawnicza Spółdzielnia Pracy „Stopka” i jej Zaufani Partnerzy używają plików cookies, aby wyświetlać swoim użytkownikom najbardziej dopasowane do nich oferty i reklamy. Korzystanie z naszego serwisu oznacza to, że nie masz nic przeciwko otrzymywaniu wszystkich plików cookies z naszej strony internetowej, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Można zmienić ustawienia w przeglądarce tak, aby nie pobierała ona ciasteczek.