Polityka mnie wkurza

Siedlce

2011-01-07 09:16:05 liczba odsłon: 3774

Muzyk, wokalista jazzowy, perkusista, kompozytor, dziennikarz, fotografik, kierowca rajdowy. Uff, sporo tego. Drzemią w Panu jeszcze jakieś inne zdolności, których Pan nie rozwijał? - Nie, no to już w zasadzie chyba wszystkie - odpowiada Andrzej Dąbrowski. Wykonawca przeboju „Do zakochania jeden krok” był gościem Siedleckiego Uniwersytetu III Wieku.

- W jednym z wywiadów powiedział Pan: „Ponad 30 lat sypiam z własną żoną, a kolorowe pisemka takimi się szczęśliwie nie interesują”. Zapomniał Pan jednak dodać, że to Pana druga żona.
- Moje pierwsze małżeństwo przypadło na okres, kiedy grałem bardzo dużo koncertów. Ciągłe wyjazdy zagraniczne, 2-, 3-tygodniowe trasy... Prawie nie było mnie w domu.

- Pierwsza żona nie podzielała Pana pasji?
- Była lekarzem radiologiem. Zupełnie inny zawód i... skończyło się tak, jak się skończyło. W tym biznesie jest albo, albo. Albo chce się mieć rodzinę i dom, albo karierę. Z drugą żoną jesteśmy razem 30 lat. Ona jest dziennikarzem, mamy wspólne zainteresowania, ja też od wielu lat piszę o muzyce i motoryzacji do gazet. Jest miło. Synowie się rozjechali po świecie: jeden jest w Chicago, drugi w tej chwili w Bułgarii. A i my z żoną lubimy wspólne podróże samochodem campingowym po świecie. Czego my tam w tym świecie nie widzieliśmy...

- Widział Pan piekło na ziemi?
- Chyba tak. W Indiach. Biedę, ubóstwo. Ludzi śpiących na chodnikach, umierających na ulicach. Niemowlętom i małym dzieciom wykręcano ręce, żeby łatwiej im było potem żebrać. Celowe okaleczanie... To są straszne rzeczy.

- To był najbardziej koszmarny widok w Pana życiu?
- Tak. Szczyt koszmaru. Kto nie był w Indiach, ten nie zna prawdziwego życia. Ale to było dawno, bo ja tam pojechałem w 1981 r. Dużo fotografowałem, chciałem nawet zorganizować wystawę w Instytucie Indyjskim w Warszawie. Ale kiedy zobaczyli kilkanaście zdjęć, już na wstępie kontakt się urwał... Najwyraźniej nie chcieli pokazywać takich Indii, jakie ja fotografowałem.

- Objechał Pan z aparatem prawie całą kulę ziemską...
- Kanał Panamski przepłynąłem 8 razy, poza tym wybrzeże Meksyku, Amerykę Północną i Południową. Fotografuję również jazzmanów. Uzbierałem kilkanaście fantastycznych portretów gwiazd światowego jazzu. Ale jeden jest naprawdę unikatowy... Sfotografowałem Duke’a Ellingtona na festiwalu w Szwajcarii podczas próby. Uchwyciłem chwilę, w której zapuszczał sobie krople do oczu. Drugiego takiego zdjęcia na świecie nie ma.

- Pan nie tylko fotografował sławy amerykańskiego jazzu, ale i występował z nimi na jednej scenie. Podobno miał Pan potworną tremę, grając ze Stanem Getzem?
- Rzeczywiście, największa trema w karierze, strasznie mi się ręce trzęsły. Dzisiaj bym się już nie bał grać z najlepszymi, ale wtedy, a był to rok 1960, nie czułem się jeszcze tak pewnie i komfortowo. Przypominam Panu, że Stan Getz w tamtym okresie był dla nas niczym Bóg. Światowa ekstraklasa. Mimo tej tremy udało się jakoś wtedy zagrać przyzwoicie. Nagranie z tej sesji, dokonane dla Polskich Nagrań, do dzisiaj ma dużą wartość, jest białym krukiem.

- Stan Getz przez wiele lat zmagał się z nałogami alkoholowym i narkotykowym, z których wyzwolił się dopiero pod koniec życia. Pan nie potrzebował niczego, żeby się wyluzować przed koncertem?
- Nie, ja nie piję i wielokrotnie ułatwiało mi to życie. Kiedyś nawet skorzystałem na tym, że ktoś inny się napił...

- Chyba znam tę historię. Uratował Pan koncert wielkiej Josephine Baker?
 - No właśnie... Oczywiście to był przypadek. Traf chciał, że oboje byliśmy wtedy w Malmö w Szwecji. Ona miała grać koncert, ale jej perkusista z big bandu schlał się i nie był w stanie grać. Do koncertu pozostało zaledwie kilkanaście minut, szukano zastępstwa. No a ja wtedy grałem ze szwajcarskim zespołem w jednym z tamtejszych klubów. Mój band lider zwolnił mnie na godzinę, żeby uratować koncert gwieździe. Wziąłem nuty i dołączyłem do tego amerykańskiego big bandu. Cały skład murzyński, tylko ja jeden biały. Początkowo nie mieli do mnie zaufania, odwracali się do tyłu, patrzyli, co jest... Ale już po kilku utworach kiwali głowami, że jest w porządku. Po koncercie Josephine Baker osobiście mi podziękowała. Ogromny bukiet kwiatów, który dostała od fanów, kazała postawić przy perkusji.
- A sytuacja odwrotna, kiedy to Pan zawalił koncert?
- Taka też się zdarzyła. Największa wpadka była chyba w Berlinie, gdzie miałem zaśpiewać „Do zakochania jeden krok” po niemiecku. 2 teksty ciągle mi się ze sobą myliły i to już było niebezpieczne. Na próbie poszło dobrze, ale na koncercie wystarczył moment, chwilowa pustka w głowie... no i zapomniałem słów. Jakoś bez tego tekstu, improwizując doszedłem do końca, ale Niemcom się nie podobało. Potem już przestali mnie zapraszać do programów telewizyjnych. Zdarza się.

- 50 lat kariery na estradzie. Ma Pan jakąś receptę na sukces?
- Chyba Pan żartuje. Wyznacznikiem kariery są pieniądze, a co ja mogłem zarobić? Moja aktywność artystyczna przypadła na biedne lata PRL-u. Co to były za pieniądze? Nie ma nawet o czym mówić. Pan oczywiście tego nie pamięta. W 1959 r. grałem swój pierwszy koncert zagranicą, w Wiedniu, z: Andrzejem Kurylewiczem, Wandą Warską i Ptaszynem Wróblewskim. Pojechaliśmy tam jako zespół jazzowy z kraju zza żelaznej kurtyny. Wtedy pierwszy raz w życiu kupiłem butelkę coca-coli. Pan wie, jaki dla Polaka był to rarytas?

- Nigdy Pana nie korciło, żeby zostać zagranicą i próbować robić tam karierę?
- Byłem kilka razy w Stanach. Kiedyś poszedłem tam do klubu jazzowego. Zaśpiewałem i zagrałem na perkusji, podobało się, zaproponowali mi występowanie w tym klubie przez najbliższe 2 tygodnie. Ale to musiało być od razu. A ja byłem w trasie koncertowej, miałem przed sobą jeszcze kilka koncertów. Nie mogłem tego pogodzić. Wymieniliśmy się adresami, powiedziano mi: „napisz, kiedy będziesz wolny”.
Oczywiście potem się to wszystko rozmyło. Bo to trzeba było od razu, być może inaczej by się moje życie potoczyło. Miałem też propozycje grania na perkusji w filharmonii w Göteborgu, dawano mi mieszkanie, bardzo dobrą pensję. Ja się jednak nie zdecydowałem. Wie Pan, we własnym kraju zawsze jest bezpieczniej. W obcym nigdy nic nie wiadomo, tam jest się człowiekiem innej kategorii.

- A co Pana tak w Polsce trzymało? Co Panu tak bardzo tu odpowiada?
- (śmiech) Wolałbym powiedzieć, co mi nie odpowiada. Polityka mi nie odpowiada, głupota mi nie odpowiada. Wielu posłów na Sejm zajmuje się głupotami, zamiast sprawami ważnymi dla Polski. To mnie wkurza. Obcina się w budżecie kilka miliardów złotych na planowane budowy dróg i autostrad, podczas gdy poruszanie się samochodem w jakimkolwiek większym mieście jest tragiczne. A mówimy przecież o rzeczy nadrzędnej: naszym wspólnym bezpieczeństwie. Podniósłbym też znacznie wysokość mandatów dla kierowców za nieprzestrzeganie przepisów drogowych i jazdę pod wpływem alkoholu. Ktoś jedzie po normalnej drodze 200 km na godzinę, a dostaje za to 10 punktów karnych i 500 zł do zapłaty, bo taka jest wysokość mandatu. To po prostu śmiechu warte. Zagranicą to kilka tysięcy do kilkunastu tysięcy euro w Szwajcarii. Jeżeli rząd nie potrafi sobie poradzić z pijanymi kierowcami, to niech ustąpi miejsca mądrzejszym. Mało tego, ostatnio przeczytałem, że posłowie chcą podnieść prędkość jazdy na autostradach do 140 km na godzinę. To dopiero byłoby kuriozum. W Niemczech są fragmenty autostrad, na których można jechać, ile się chce, ale na pozostałych obowiązuje ograniczenie prędkości do 130. I tak jest w całej Europie. W Polsce okazuje się to niewystarczające... Nie wiem, czy to nie jest przypadkiem lobbing producentów paliw, żeby częściej zaglądać na stacje benzynowe.
Komentarze (2)

Komentarz został dodany

Twój komentarz będzie widoczny dopiero po zatwierdzeniu przez administratora

Dodanie komentarza wiąże się z akceptacją regulaminu

  • najstarsze

  • najnowsze

  • popularne

Klauzula informacyjna
Szanowny Użytkowniku

Wydawnicza Spółdzielnia Pracy „Stopka” zaktualizowała swoją Politykę Prywatności. Portal tygodniksiedlecki.com używa cookies (ciasteczek), aby zapewnić jak najlepszą obsługę naszej strony internetowej. Wydawnicza Spółdzielnia Pracy „Stopka” i jej Zaufani Partnerzy używają plików cookies, aby wyświetlać swoim użytkownikom najbardziej dopasowane do nich oferty i reklamy. Korzystanie z naszego serwisu oznacza to, że nie masz nic przeciwko otrzymywaniu wszystkich plików cookies z naszej strony internetowej, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Można zmienić ustawienia w przeglądarce tak, aby nie pobierała ona ciasteczek.