Jutro Wielkanoc!
Badyl w mrowisko
2012-04-04 10:52:08
liczba odsłon: 2784
Nie sposób nie zgodzić się z opinią, że od nastania demokracji wszystkie tzw. roczne święta uległy daleko posuniętej komercjalizacji. Do tego stopnia zatraciły swój pierwotny, duchowy wymiar, że dla wcale sporej gromadki rodaków stały się kolejnymi dniami wolnymi, które można spożytkować wedle własnego uznania. Nie mam zamiaru dywagować: dobrze to czy źle. Tak po prostu jest. Dla jednych może to być powód do użalania się nad upadkiem obyczajów, nad religijnym jałowieniem. Inni potraktują ten problem z pewnym fatalizmem, uznając, że skoro jest, jak jest, znaczy, że tak ma być...
A mnie święta Wielkiej Nocy kojarzą się z nieistniejącym już domem mojej Babci, który, gdy kończył się Wielki Post, zaczynał pulsować jakimś innym, radosnym rytmem. Pierwszym sygnałem zbliżających się świąt było pojawienie się w sieni kulek wykonanych z białej kredy, które Babcia wkładała w kurze gniazda, aby kokosze zaczęły się nieść. Nie mogło przecież zabraknąć jaj na Wielkanoc, gdy tyle ich było potrzeba do ciast i na stół.
A i dobrze, gdyby jakiś mendel udało się uchować w szpichlerku, by go po Palmowej „przedać na jarmarku”.
Drugą oznaką zbliżania się świąt było bielenie wapnem ścian domu. Zaraz potem zaczynały się totalne porządki w środku, podczas których żaden sprzęt nie stał na swoim miejscu. Mężczyźni zaszywali się gdzieś w obejściu, a upracowane kobiety fukały nerwowo, gdy my, młodsze dzieci, chcieliśmy o coś spytać lub o coś poprosić.
Pojawienie się własnoręcznie zrobionej przez Dziadka palmy za obrazem Matki Boskiej Kodeńskiej, wiszącym w paradnej izbie nad łóżkiem wypiętrzonym poduchami i pierzynami, zwieńczonymi wielkiej urody lalką-królewną (której nam, maluchom, nie wolno było nawet tknąć), oznaczało, że zaraz Babcia upnie swój warkocz w kunsztowny kok, schowa go pod chustką i przyniesie drewnianą nieckę. Widząc rozkładane na stole lniane woreczki z mąką i cukrem, glinianą misę z jajkami, dzbanuszki domowego wyrobu śmietany i masła, kończyliśmy ze zbijaniem bąków po wsi i przyczajaliśmy się w kątkach izby. Czekaliśmy na skrywane w spiżarni łakocie: rodzynki, kandyzowane owoce, utarty z cukrem mak, uduszone z cynamonem i goździkami jabłka itp. Aby tylko Babcia zajęła się czymś innym, dobiegaliśmy do stołu, porywaliśmy garstkę czegoś pysznego i wyrywaliśmy na dwór, by pożreć słodki łup.
A po „suchym” Wielkim Piątku, gdy nie wolno było tknąć ni jajka, ni mleka, ni masła, przychodziła Wielka Sobota. Tego dnia stół ustawiony obok wioskowego krzyża pełen był koszyków ze „święconką”. A gdy błogosławił je przywieziony furą zbuczyński dobrodziej, wszystko było jasne – jutro Wielkanoc!
Boxer
najstarsze
najnowsze
popularne