Mistrzowie?

Badyl w mrowisko

2012-06-08 08:00:00 liczba odsłon: 2668

W języku łacińskim słowem magister określa się mistrza, nauczyciela.
Tak się składa, że często bywam w okolicy akademików i budynku Biblioteki Głównej siedleckiego uniwersytetu. Za każdym razem moje nerwy są wystawiane na wielką próbę, bo spotykam w tej okolicy studentów płci obojga, którzy często rozmawiają ze sobą o studiach. Teraz tematami wiodącymi są sesja i obrony prac dyplomowych. Idąc pomiędzy żakami, dowiedziałem się na przykład, że „malina” jest pisać prace u profesorostwa W. i S., bo oni - według przekazywanej z roku na rok opinii – mając tłum magistrantów i niedostatek czasu, by wczytywać się w treść dziesiątków prac, koncentrują się na ich objętości i obfitości bibliografii. Ci zaś, co wybrali innych promotorów, „mają przewalone” – jak usłyszałem kilka dni temu – „bo to „żylety” – prace czytają dokładnie i zawsze mają uwagi. A po kiego **** się mordować, nie?” Gromadka idących krok za mną studentów przytaknęła ochotnie.

Wczoraj zaś dwie studentki, będące przed egzaminem z czegoś, zastanawiały się, co będzie, jak się im nie uda ściągnąć. Ponieważ te podszyte lękiem wyznania czynione były publicznie, w kolejce do kasy sklepowej, spytałem: „A czy chciałyby panie, by leczył was lekarz, co ściągał, powiedzmy, na hematologii i nie rozpoznałby u pań białaczki?”. Panienki nie zmieszały się. „E, lekarz, to lekarz...”. „A gdyby trafiły panie - nie ustępowałem – na urzędnika, który zaliczył, ściągając na egzaminie z prawa...”

– Gościu, płać i nie mądrz się. Swoje dzieci pouczaj... Dobra? – przerwał mi kolega panienek, który dołączył do kolejki...
I rzeczywiście: zapłaciłem i zaprzestałem mądrzenia się… I co mogłem, choć z nerwów gęba pokraśniała mi na buraczkowo, a serce zaczęło się tłuc jak szczur w klatce?
Gdy opowiedziałem te historyjki właścicielowi firmy, zatrudniającej ze dwie setki ludzi, nie zdziwił się, ani nie zirytował. Uśmiechnął się i odparł:
– Każdemu starającemu się, o pracę u mnie świeżo wypromowanemu absolwentowi zadaję pytanie: „I co pan (pani) umie?”. W odpowiedzi najczęściej słyszę: „Mam dyplom...” (tu pada nazwa specjalizacji). To widzę, a ja chcę, by mnie przekonać, że warto w ciebie zainwestować… Wtedy najczęściej pada skonfundowane: „Nie rozumiem...”

  No właśnie! A skąd ma zrozumieć tak zawiłe pytanie ktoś, kto idzie do szkoły (szkoły!) wyższej nie po to, by nabywać wiedzę, ale by jak najmniej „ubabrać” się wiedzą, by lekuchno przecisnąć się przez sito egzaminacyjne, zakombinować na egzaminach, czy przy pisaniu pracy dyplomowej?!
A potem tacy, pożal się Boże, magistrowie, mają do życia pretensję, że nie rozścieliło przed nimi czerwonego dywanu! A za co? Za intelektualną malignę?! 
Boxer    
Komentarze (0)

Komentarz został dodany

Twój komentarz będzie widoczny dopiero po zatwierdzeniu przez administratora

Dodanie komentarza wiąże się z akceptacją regulaminu

Klauzula informacyjna
Szanowny Użytkowniku

Wydawnicza Spółdzielnia Pracy „Stopka” zaktualizowała swoją Politykę Prywatności. Portal tygodniksiedlecki.com używa cookies (ciasteczek), aby zapewnić jak najlepszą obsługę naszej strony internetowej. Wydawnicza Spółdzielnia Pracy „Stopka” i jej Zaufani Partnerzy używają plików cookies, aby wyświetlać swoim użytkownikom najbardziej dopasowane do nich oferty i reklamy. Korzystanie z naszego serwisu oznacza to, że nie masz nic przeciwko otrzymywaniu wszystkich plików cookies z naszej strony internetowej, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Można zmienić ustawienia w przeglądarce tak, aby nie pobierała ona ciasteczek.