ubię w początkach września poszwędać się po Nowych Siedlcach. I choć sporo się tam zmieniło, bez trudu odnajduję moje dzieciństwo. Przede wszystkim starą „ósemkę”. Moją pierwszą szkołę, której grono zacnych nauczycieli starało się nieskorego do nauki „ducha wolnego” przemienić w człowieka odpowiedzialnego. Ocena skuteczności tych wysiłków nie do
mnie należy…
Nie miałem oporów przed inauguracją zajęć. Nie miał ich żaden z nas - nie było w moim koleżeńskim kręgu „jojkających”, że oto znowu trzeba iść do budy. Powie ktoś: Im dalej od tamtych wrześni, z tym większym rozrzewnieniem o nich myślimy. Prawda, ale też w naszej „budzie” był szczególny klimat, który czynił z nas (dzieciaków i nauczycieli) całkiem zgrany zespół. Wiele dobrego - warto o tym wspomnieć - uczyniło dla naszego „ucywilizoania” harcerstwo, które nie tyle kiełznało nasze temperamenty, co nadawało im właściwy kierunek.