Na podwórku wszyscy chcieli być pancernymi: Jankiem, Gustlikiem, Grigorijem, Tomeczkiem, a nawet Olgierdem. Natomiast mnie, najmłodszego, nie chcieli nawet na Szarika. Ktoś przecież musiał być szkopem, nie? Jaki sens ma zabawa w wojnę bez szkopa? Jak w takich warunkach zostać bohaterem? Jak nie ma szkopa, to trzeba go gremialnie wybrać.
W podstawówce przy Konarskiego lepiej nie było. Po lekcjach ganialiśmy się w parku z kijami w rękach. Ale tu już inne były seriale na topie. Na czternastu chłopaków, jak w mordę strzelił, aż dwunastu załapało się do drużyny Robin Hooda. Tylko mnie i kumplowi z ławki przypadł zaszczyt reprezentowania strony przeciwnej.