Gdy się ma pod osiemdziesiątkę, to powinno się siedzieć w kapciach i być na zwolnionych obrotach - więcej się modlić, dbać o zdrowie. Ale jak mam to robić? Wciąż są rekolekcje, spotkania, telewizja, radio, pisanie książek. Czasami czuję się tak, jakbym dopiero zaczynał pracę - mówi Marcinowi Wilkowi w dzisiejszej "Polityce" benedyktyn, ojciec Leon Knabit, który 26 grudnia skończy 80 lat.
Urodzony 26 grudnia 1929 roku w Bielsku Podlaskim Stefan Knabit był w swoim życiu zawodowym kolejno: administratorem, rektorem, duchownym ojcem, kapłanem diecezjalnym, katechetą, proboszczem, przeorem, podprzeorem, mistrzem nowicjatu, prowadzącym kroniki...
Jest synem listonosza zamordowanego przez gestapo. Ukończył I Liceum Ogólnokształcące im. Bolesława Prusa w Siedlcach, a później 6-letnie studia w Siedleckim Wyższym Seminarium Duchownym (1948–1954). Święcenia kapłańskie przyjął w Siedlcach 27 grudnia 1953 z rąk biskupa Ignacego Świrskiego. Przez kilka miesięcy w 1954 administrował podnowotarską parafią w Gronkowie. W 1955 pełnił funkcję rektora kościoła w Brzegach. Od września do grudnia 1955 duszpastersko pomagał w Rozwadówce, a do czerwca 1956 był duchownym ojcem Małego Seminarium Duchownego w Siedlcach.
W latach 1956–1958 był kapelanem i rektorem Domu Diecezjalnego w podżywieckiej Pewli Małej. W czasie służby duszpasterskiej jako diecezjalny kapłan został mnichem benedyktyńskim w Tyńcu. (opr. Ana za Wikipedią)
"Do dzisiaj czuję, że jestem wciąż obiektem działania Tyńca. Ci nowi zakonnicy tu przychodzący są bardzo dynamiczni i zaangażowani. Przy nich nie czuję różnicy wieku.
Więc z jednej strony jest to przemijanie, ale jednocześnie, będąc umocowanym w Panu Bogu, nie widzi się różnic. Może poczuję to wtedy, kiedy przestanę się ruszać. Na razie nic nie przeminęło, wszystko trwa. Poza tym chyba w ogóle nie czuję, że to tak szybko zleciało. Chyba wtedy, gdy się golę. Na twarzy widać mijający czas. Jak patrzę w lustro, to błysk w oku niby ten sam, ale ramki już nie te. To tak jak z zakonnymi murami. Idzie się korytarzem i proszę bardzo - ściana, stawiana w XI w., kolumna stawiana w XI w. To spełnia teoretycznie funkcję wspomnieniową, ale jednocześnie w praktyce przy tej ścianie się modlimy, tak jak się modlono dziesięć wieków temu.
- (...) Na co zawsze powinni mieć czas benedyktyni?
- My przede wszystkim na służbę Bożą czasu nie żałujemy. U nas msze święte trwają dłużej niż normalnie. Dobry wikary mógłby odprawić mszę w czasie, który nam zajmuje zaśpiewanie "Kyrie elejson". To, co gdzie indziej odmawia się w 12 minut, u nas trwa 36 minut. Najciekawiej chyba jest w chórze. O, tam to czuje się przemijanie! Człowiek im dłużej tu przebywa, tym bardziej przesuwa się w szeregu do przodu. Dzisiaj właściwie to tylko dwóch jest starszych ode mnie. (...)
- (...) Zdarza się, że ojcu czasu brakuje?
- Pewnie. Mam nabożeństwo w chórze o trzeciej. Wychodzę za siedem minut trzecia, a tu nagle dzwonek. Mogę gwizdać na telefon, ale być może pod jakąś postacią próbuje kontaktować się ze mną Pan Jezus. Odbieram zatem i mówię na ogół: bardzo przepraszam, za sześć minut mam chór. Ale jest zaraz telefon drugi, trzeci. No, zdarzy się. Wówczas wpadam na chór w pośpiechu. Bywa gonitwa, ale to nie wina komórek! W dawnych czasach też tak było. Trzeba było więcej czasu poświęcać na dojście do przełożonego, uzyskanie decyzji, czasem były umówione znaki dzwonu, słyszanego w całym klasztorze... Bez komórki. W XIX w., gdy bywało trzęsienie ziemi albo gdy się paliło, Pan Bóg przez przyrodę, przez wydarzenia nadawał swoisty rytm czasu nadzwyczajnego. I wtedy - gdy podobnie jak teraz prowadziliśmy renowację klasztoru od wewnątrz - trzeba było temu podporządkować czas zakonny. Należało ustalić: terminy, pojawienie się kobiety (czemu nie, przecież może to być akurat kierownik budowy). Po prostu.
(...) - Nowoczesności benedyktyni się nie boją?
- Zawsze byliśmy na topie. W Tyńcu chyba zaledwie w 20 lat po Gutenbergu mieliśmy drukowane książki. Z innymi wynalazkami było podobnie. Szybko uregulowaliśmy rzekę, potem podłączyliśmy elektryczność, korzystamy z Internetu. Bo czemu nie? W sieci jest tyle świństw i wygłupów, więc na przekór niech benedyktyni wysyłają radosną wieść o Jezusie w świat. Wszystko podporządkowane zasadzie: czyńcie sobie ziemię poddaną.
- Czy ojciec obserwuje na bieżąco to, co się dzieje w popkulturze?
- Ja akurat mam niewiele okazji, by być tego konsumentem. Telewizja - nie ma czasu. Kino - bardzo rzadko. Radio - nie słucham. Jedynie Internet i gazety dyżurne. Częściej czuję się częścią tej kultury, niekoniecznie pop.
- W istocie jest ojciec bardziej idolem niż fanem. Zawsze, gdy uczestniczyłem w otwartym, większym spotkaniu z ojcem, to przychodziły tłumy. Ojciec nie wyglądał na speszonego.
- Uwielbiam kontakt z ludźmi. W tamtym roku miałem 60 spotkań autorskich, to jest więcej niż - średnio licząc - jedno na tydzień, do tego 19 rekolekcji dłuższych, cztery podróże zagraniczne. W Tyńcu jest zresztą kilku bardzo mądrych i światłych ludzi, więc trzeba bardzo się uprzeć, żeby tu być głupim.
Co do mnie, na szczęście nikt nie żąda tytułu naukowego, ale trochę wiem, trochę umiem i na ogół chyba mi się udaje. Przydaje się doświadczenie, a gdy się ma dar mówienia po mamusi i umie jako tako ciekawie przedstawić problem, to dajemy radę.
(...) - Przygnębienie dopada ojca czasem?
- To jest nieuchronne. Gdy współbrat umrze, to pojawia się też cień zadumy - o, to jest prawdziwe przemijanie. Nie ma wśród mnichów takich, którzy - czasem w drobiazgach - nie pozostawiliby czegoś dobrego.
Gdy wydaję książkę, zawsze mam nadzieję, że coś z tego będzie. A potem okaże się, że mało osób na to spotkanie przyjdzie. Kogoś boli głowa, powie coś złego. Albo gdy nie dostaniemy dobrego słowa, pół dnia możemy potem chodzić przygaszeni. Relacje międzyludzkie w klasztorze są na szczęście relacjami bardzo ludzkimi. Każdego dnia jesteśmy u komunii świętej, więc w ciągu dnia uraza wsiąknie i jest pokój.
Święty Benedykt mówi, żeby nie dawać fałszywego znaku pokoju - więc trzeba pomyśleć może na przykład o osobie, która wprawiła nas w przygnębienie: Panie Boże, zajmij się nim, a ja mam ciekawsze rzeczy do zatroszczenia się o nie.
(...) - "Życie bez miłości jest zawracaniem głowy" - to moje ulubione zdanie z "Tajemnic zakonnych", jednej z ostatnich książek ojca.
- Z miłością jest tak jak ze słynnym: myślę, więc jestem. Kocham, więc jestem. Jeśli niczego i nikogo nie kocham i nie czuję się kochanym - to nie jest dobrze. Sam fakt, że miłość istnieje we mnie, bardzo mnie uszlachetnia. A że natura ludzka szuka dopełnienia, więc chcemy być kochani. Pan Bóg jest takim dopełnieniem. Mnich, kiedy jest kochany i żywi się pokarmem mniszym - pracą i modlitwą - to ma poczucie akceptacji i bezpieczeństwa. Z miłością do Boga jest jak dawniej z wywoływaniem zdjęć. Samo wywoływanie nie wystarczyło. Wszystko się kończyło po 15 minutach. Do miłości tak samo - potrzebne jest nie tylko coś, co z nas ją wyzwoli, ale także utrwalacz. Bez tego ani rusz". (fragmenty wywiadu "Komórka lubi dzwonić przed chórem" Marcina Wilka z ojcem Leonem Knabitem, opublikowanego w dzisiejszej "Polityce" Nr 51/52 19-26 grudnia, opr. Ana)
najstarsze
najnowsze
popularne