Zapaść

Badyl w mrowisko

Boxer 0000-00-00 00:00:00 liczba odsłon: 3811

Pani Krystyna, kobieta bez mała osiemdziesięcioletnia, od kilku lat ma poważne kłopoty z nerkami. W odstępach dwu lat dwukrotnie trafiała na stół operacyjny. Zabiegi przyniosły jedynie krótkotrwałą poprawę. Ponieważ bóle i zaburzenia funkcjonowania organu wróciły, prowadzący urolog, by podjąć ostateczną decyzję o kolejnej operacji, zlecił wykonanie rutynowego badania USG. I owszem, na „kasę” można takie badanie zrobić, z tym że mogłoby się ono odbyć... 20 grudnia!

- Ale czy ja dożyję tego grudnia? – spytała pani Krysia rejestratorki.
- Jak nie, to badanie nie będzie już potrzebne... – usłyszała.
Pani Krysia wysupłała z renty 70 zł i wykonała badanie w prywatnej przychodni dwa dni później.
Człowiek nie maszyna, choć myślałem, że jest inaczej. I mnie czas jakiś temu dopadły problemy zdrowotne. Lekarz pierwszego kontaktu zlecił mi szereg badań, które posłusznie zrobiłem wedle kolejności. Prawie dwa miesiące trwało, nim zebrałem stosowne wyniki RTG, USG, analizy oraz konsultacje specjalistyczne (po części za kasę, nie na „kasę”). Pani doktor, nie mogąc określić schorzenia, wysłała mnie do kolejnych dwu specjalistów, którzy orzekli, że w ich zakresie wiedzy medycznej jestem okazem zdrowia faceta po pięćdziesiątce, bo wedle wyników nic nie powinno mi dolegać. Tyle że czułem się marnie, a dolegliwość mnie nie opuszczała. Po kolejnych dwu miesiącach zapisywania się w kolejki do lekarzy i wykonywania nowych badań mój nadworny medyk uznał, że powinienem udać się do kolejnego specjalisty. I owszem, było to możliwe, ale za... siedem miesięcy!
Wkurzyłem się. Postąpiłem jak pani Krysia i zadzwoniłem do jednej ze stołecznych przychodni. Trzy dni później Pani Profesor przez dobre czterdzieści minut ze mną rozmawiała, badała, studiowała wyniki (część z nich okazała się być zbędna) i postawiła diagnozę, przepisała kurację, a po tygodniu dolegliwości zniknęły. A ten cud kosztował mnie marne 150 zł.
I w jakim celu, pytam się tych, co rządzą polską służbą zdrowia (!?), zabierają mi (nam) grube pieniądze na składkę zdrowotną fundując w zamian koszmar miesięcy czekania na jakąkolwiek diagnozę? Gdybym miał te pieniądze w portfelu, wybrałbym lekarza, jakiego bym chciał i byłbym przezeń przyjęty w ciągu góra tygodnia, a nie miesięcy. I dlatego kolejny raz gromkim głosem domagam się działań w kierunku prywatyzacji służby zdrowia.
Przykładem zbawiennego działania prywatyzacji jest weterynaria. Nie tylko że zwiększyła się dostępność tego typu usług, to jeszcze potaniały, a wzięcie mają dobrzy, czyli fachowi i mili „nieludzcy lekarze”. Dlaczego nie mogłoby tak być z lekarzami naszymi, ludzkimi?
Komentarze (2)

Komentarz został dodany

Twój komentarz będzie widoczny dopiero po zatwierdzeniu przez administratora

Dodanie komentarza wiąże się z akceptacją regulaminu

  • najstarsze

  • najnowsze

  • popularne

Klauzula informacyjna
Szanowny Użytkowniku

Wydawnicza Spółdzielnia Pracy „Stopka” zaktualizowała swoją Politykę Prywatności. Portal tygodniksiedlecki.com używa cookies (ciasteczek), aby zapewnić jak najlepszą obsługę naszej strony internetowej. Wydawnicza Spółdzielnia Pracy „Stopka” i jej Zaufani Partnerzy używają plików cookies, aby wyświetlać swoim użytkownikom najbardziej dopasowane do nich oferty i reklamy. Korzystanie z naszego serwisu oznacza to, że nie masz nic przeciwko otrzymywaniu wszystkich plików cookies z naszej strony internetowej, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Można zmienić ustawienia w przeglądarce tak, aby nie pobierała ona ciasteczek.