Pan Karp

Mazowsze

Justyna Janusz 2010-12-23 10:21:04 liczba odsłon: 8501
Józef Jakubanis i karpie z jego hodowli

Józef Jakubanis i karpie z jego hodowli

Lubi ciepło, jest delikatny i narażony na wiele chorób. Przez trzy lata trzeba się nim zajmować, pielęgnować i dbać, żeby go nie ukradli. Mowa o cyprinus carpio - nam znanym najczęściej w postaci karpia... w galarecie, śmietanie czy po prostu z patelni z przypieczoną, chrupiącą skórką. I chociaż wiele osób zarzeka się, że karpia nie lubi, to przecież na naszym świątecznym stole pojawić się musi. Tradycja, rzecz święta! Doskonałym znawcą tej ryby jest Józef Jakubanis z wykształcenia weterynarz, który od ponad 30 lat zajmuje się profilaktyką, leczeniem i hodowlą ryb.


Najpierw pracował w gospodarstwie rybackim w Lublinie, które nadzorowało stawy hodowlane w kilku województwach. Od 10 lat razem z żoną Ireną dzierżawili stawy rybne w Trojanowie, ostatnio je wykupili i są pełnoprawnymi właścicielami. Na 96 hektarach hodują karpie, szczupaki, sumy, liny, karasie i ryby kolorowe do oczek wodnych. Sprzedaż wszystkich (oprócz tych kolorowych) prowadzą głównie przed świętami. Poza tym sezonem zainteresowanie jest nikłe. 

Przed świętami państwo Jakubanis sprzedają 40 ton karpia. Ryby wożą do hurtowników w Warszawie, ale sprzedają też na miejscu, w Trojanowie.
– Mamy klienta, który przyjeżdża specjalnie z Warszawy po nasze ryby – mówi J. Jakubanis. – Mówię mu, że przecież wożę do Warszawy, więc nie musi jeździć tyle kilometrów, a on na to, że w sklepach są wymieszane z różnych hodowli, a on chce koniecznie od nas.

Odpowiednie menu 

W tym roku zaczęto już hodowanie karpia, który na nasze stoły wigilijne trafi w 2013 roku. Cykl produkcyjny karpia trwa bowiem trzy lata. Najpierw kupuje się wylęg, czyli pierwsze stadium rozwoju ryby. 

– Takie szpileczki o długości około pół centymetra – tłumaczy Irena Jakubanis. - Te szpileczki od wiosny do zimy rosną w specjalnych stawach. Na zimę są odławiane i przenoszone do innych stawów, tzw. zimochowów. Wiosną, już jako narybek (wielkości około 50 g) trafiają do innych stawów. Kolejna zima, kolejne przenosiny. Potem karpie nazywane są kroczkami – takie ryby mają od 160 do 200 gramów. Jesienią ponownie trafią do zimochowów. Na wiosnę są przenoszone tym razem już do stawów handlowych. Tam rosną do jesieni, aż osiągną najbardziej pożądaną przez smakoszów wagę 1,5-2 kg.

Karp jest w tym roku droższy niż w latach ubiegłych. Jego cena waha się od 12 złotych u hodowców do 15 zł w sklepach. Cena zmieniała się niemal codziennie, w zależności od popytu. Tanio jednak nie mogło być, bo karpia w tym roku jest po prostu mniej. – I to o 20 do 30 proc. w skali całego kraju – mówi J. Jakubanis. 

Jest to związane z tym, że ryby nie osiągnęły swojej optymalnej wagi. Są po prostu mniejsze. Dlaczego? Karp jest rybą ciepłolubną, a w tym roku tych ciepłych miesięcy było mniej. – Wiosna przyszła późno, maj był zimny, a takich warunków karpie nie lubią – dodaje hodowca. – Hurtownicy sami do mnie przyjeżdżają i proszą, by im sprzedać moje karpie, bo w niektórych miejscach w Polsce karpie są wielkości śledzia.
Dużo zależy też od rodzaju pokarmu, jakim karmione są ryby. – U mnie to jest zboże – dodaje przedsiębiorca z Trojanowa. J. Jakubanis śmieje się również, że prowadzi hodowlę ekologiczną – bez dodatkowych mieszanek, odżywek itd.

Badania profilaktyczne 

Na bieżąco kontrolowany jest również stan zdrowia karpi, bo jest to ryba dość podatna na choroby. W tej kwestii karp traktowany jest z większą dbałością niż człowiek. Kilka razy w roku przechodzi „badania profilaktyczne”. U ryb wykonuje się antybiogramy, żeby sprawdzić, czy nie złapały jakichś wirusów (przenoszonych chociażby przez ptaki). - Sam też badam swoje ryby pod mikroskopem – mówi J. Jakubanis. – U moich kolegów, właścicieli stawów, zdarzało się, że wirus potrafił im zniszczyć 60- 70 proc. hodowli. Dla państwa Jakubanisów to nie choroby, tylko kłusownicy byli do tej pory największym problemem. I to nie tacy, którzy przychodzą ukraść jedną rybę na obiad, tylko wyspecjalizowane grupy złodziei, które tym procederem zajmują się zawodowo. 

– Bez ciągłego pilnowania i całodobowego nadzoru, jesienią nie mielibyśmy czego łowić – mówi J. Jakubanis. Trudności nastręcza również znalezienie pracowników, którzy w grudniu chcieliby wyławiać ryby ze stawów, by przenosić je do specjalnych pojemników na samochodach. Trzeba przyznać – robota lekka nie jest, szczególnie dla tych, którzy przy minus kilkunastu stopniach Celsjusza na zewnątrz, muszą wejść do wody, która ma zaledwie 2 stopnie. Zsiniałe usta, zgrabiałe dłonie – ogrzać można się w budce przy stawach. Sami właściciele też w tym czasie w cieple się nie grzeją, bo wszystkiego muszą osobiście dopilnować. Również tego, by na ich stole pojawiła się ryba, bo zdarzyło się, że karpia trzeba było szukać w ostatniej chwili u innych hodowców… - Oj tak – śmieje się pani Irena. – W którymś roku sprzedaliśmy wszystkie swoje ryby. Ja myślałam, że mąż odłoży dla nas kilka, a mąż z kolei, że ja o to zadbałam. Kilka godzin przed Wigilią zorientowaliśmy się, że nie mamy karpia do smażenia.
Sami Jakubanisowie rybami się jednak nie zajadają. – Rodzina tak – dodaje I. Jakubanis. – My wolimy jednak pierogi z kapustą i grzybami lub barszcz. 
 
Komentarze (0)

Komentarz został dodany

Twój komentarz będzie widoczny dopiero po zatwierdzeniu przez administratora

Dodanie komentarza wiąże się z akceptacją regulaminu

Czytaj także

Klauzula informacyjna
Szanowny Użytkowniku

Wydawnicza Spółdzielnia Pracy „Stopka” zaktualizowała swoją Politykę Prywatności. Portal tygodniksiedlecki.com używa cookies (ciasteczek), aby zapewnić jak najlepszą obsługę naszej strony internetowej. Wydawnicza Spółdzielnia Pracy „Stopka” i jej Zaufani Partnerzy używają plików cookies, aby wyświetlać swoim użytkownikom najbardziej dopasowane do nich oferty i reklamy. Korzystanie z naszego serwisu oznacza to, że nie masz nic przeciwko otrzymywaniu wszystkich plików cookies z naszej strony internetowej, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Można zmienić ustawienia w przeglądarce tak, aby nie pobierała ona ciasteczek.