Gdyby w 2004 roku Polska nie weszła do Unii Europejskiej, dochód przeciętnego Polaka byłby dzisiaj mniejszy o 1.400 zł brutto miesięcznie.
Gdyby w 2004 roku Polska nie weszła do Unii Europejskiej, dochód przeciętnego Polaka byłby dzisiaj mniejszy o 1.400 zł brutto miesięcznie.
Rozmowa z Rafałem Dymkiem, ekspertem Fundacji Schumana.
Niedawno minęła 18. rocznica członkostwa Polski w Unii Europejskiej. To symboliczna pełnoletność. Czy skorzystaliśmy na obecności w Unii?
– Tak, z pewnością, i to bardzo, ale wcale nie z tego powodu, o jakim myśli większość społeczeństwa.
To znaczy? Ja bym wskazała na przykład na fundusze unijne, nowe drogi, dofinansowanie atrakcji turystycznych i inne inwestycje.
– To jest Pani właśnie w tej większości. Ale to wcale nie jest najważniejsza korzyść z członkostwa w Unii, fundusze pełnią jedynie rolę pomocniczą.
W takim razie co jest najważniejsze Pana zdaniem?
– Kluczowa jest obecność Polski w Jednolitym Rynku Europejskim. Dzięki temu nasi przedsiębiorcy mogą bez formalności i dodatkowych opłat sprzedawać swoje produkty w całej Unii. Również Pani może łatwo kupić towar wyprodukowany w innym kraju. Perypetie, jakie mieli Brytyjczycy po Brexicie, pokazują, jakie to jest ważne. Wiele przedsiębiorstw musiało tam ograniczyć swoją działalność, bo nie było w stanie wysłać do swoich kontrahentów na kontynencie towarów, jak to robili przez wiele lat. Również dla zwykłych Brytyjczyków okazało się skomplikowane lub nieopłacalne zamówienie np. paczki ubrań z Włoch.
Z tym, że ja mogę łatwo nabyć ubrania z Włoch, to prawda. Ale nie do końca zgadzam się z argumentem o korzyściach dla naszych przedsiębiorstw. Obawiam się raczej, że to nasza gospodarka została zdominowana przez gigantów z Niemiec czy Francji.
– Nie wiem, dlaczego panuje takie przekonanie. To są chyba jakieś kompleksy i brak wiary w nasze możliwości. Wiele danych pokazuje, że jest zupełnie na odwrót. Nasz eksport towarów i usług do UE wzrósł przez ostatnie 17 lat pięciokrotnie! W tym samym czasie import jedynie trzykrotnie. Dziś mało kto pamięta, ale kiedyś Polska była państwem z chronicznym deficytem w handlu zagranicznym. Dziś mamy sporą nadwyżkę. I osiągnęliśmy ją właśnie dzięki handlowi z państwami Unii, bo w handlu z resztą świata dalej mamy deficyt. A inwestujące u nas zagraniczne firmy zatrudniają polskich pracowników, płacą im pensje, kupują u lokalnych podmiotów, zwiększając ich przychody i płacąc też VAT. Aż tak bardzo bym więc na nie nie psioczył. A jeżeli niektóre z nich, jak słyszymy, próbują unikać opodatkowania, to i tak nie ma to związku z naszym członkostwem w Unii.
Podaje Pan abstrakcyjne liczby. Ale dla przeciętnego Polaka najbardziej widocznym efektem członkostwa są jednak te nowe drogi.
– Bo przeciętny Polak nie przekłada tych liczb na swoją codzienność.
A da się to zrobić?
– Tak, próbowaliśmy. I z różnych symulacji wyszło, że gdyby w 2004 roku Polska nie weszła do Unii, dochód przeciętnego Polaka byłby dzisiaj mniejszy o 1.400 zł brutto miesięcznie, co jest znaczną kwotą. Jednocześnie nasze dochody byłyby na poziomie dochodów mieszkańców Bułgarii – obecnie najbiedniejszego państwa Unii.
Czy Unia Europejska ma też jakieś minusy?
– Oczywiście, zawsze są minusy, Unia absolutnie nie jest tworem idealnym.
A co Pan sądzi np. o stanie demokracji w Unii? Niektórzy twierdzą, że Unia jest mało demokratyczna.
– Demokracja w Unii jest taka, jak w jej państwach członkowskich. Parlament Europejski jest wybierany w demokratycznych wyborach, a wszyscy członkowie innych najważniejszych unijnych instytucji to osoby proponowane lub wskazane przez rządy krajów członkowskich. Bez zgody państw w Unii nie mogą zapaść żadne ważne decyzje.
Unia czasem jest mało skuteczna. Np. szczepienia na COVID w USA rozpoczęły się nieco szybciej niż w Europie.
– Być może. Ale żeby zwiększyć oczekiwania wobec Unii, musielibyśmy przekazać jej znacznie większe kompetencje. Takie sprawy, jak: polityka zagraniczna, bezpieczeństwo, wymiar sprawiedliwości, edukacja, zdrowie czy podatki dalej należą do kompetencji poszczególnych państw. I to się z pewnością w najbliższym czasie nie zmieni.
To nie muszę się obawiać, że w Brukseli i Berlinie będą podejmowane kolejne decyzje, dotyczące tego, co się dzieje u nas?
– Co się Pani tak uczepiła tego Berlina?
No bo tam zapadają najważniejsze decyzje, dotyczące tego, co się dzieje w Unii.
– Nieprawda. Niemcy są jednym z 27 państw członkowskich. Oczywiście największym, ale, jeszcze raz powtarzam, wszystkie najważniejsze decyzje muszą być zaakceptowane przez Radę Unii i jej Parlament. A tam głos polskich przedstawicieli jest, proporcjonalnie do liczby ludności, nawet silniejszy, niż niemieckich. Przeprowadzone przez nas badanie dowodzi zresztą, że wiele małych państw ma znacznie większy wpływ na decyzje w Unii, niż wynikałoby to z ich wielkości – np. Litwa czy Finlandia. Często zależy to więc od umiejętnej polityki i przede wszystkim od kompetencji przedstawicieli danego kraju. Wybierajmy więc kompetentne osoby do unijnych instytucji!
Niedawno, na zaproszenie Fundacji Schumana i Fundacji Konrada Adenauera, w ramach programu Europa dla Obywateli spotkali się mieszkańcy różnych krajów, aby rozmawiać o współczesnych wyzwaniach w Europie. Na co wskazali?
– Dzisiaj oczywiście wszystko przysłoniło bezpieczeństwo. Ważne są także przeciwdziałanie inflacji, praca dla młodych ludzi i stan środowiska naturalnego. Nasi goście oczekują, że zarówno Unia, jak i państwa członkowskie zajmą się w najbliższym czasie tymi problemami. Obyśmy musieli się z nimi mierzyć jak najkrócej!