Kobiety i mężczyźni są od innej małpy

Mazowsze

Mariola Zaczyńska 0000-00-00 00:00:00 liczba odsłon: 4764
Monika Szwaja, fot. Janina Nasierowska

Monika Szwaja, fot. Janina Nasierowska

Z Moniką Szwają, autorką bestsellerów z nurtu pogodnej, pełnej humoru tzw. literatury kobiecej (na początku maja ukaże się jej nowa powieść „Zupa z ryby fugu”) - rozmawia Mariola Zaczyńska.

* Zakładam, że ma być optymistycznie, przecież zbliża się Dzień Kobiet. Ale, jak czytam, że mężczyźni kochają zołzy, to złe się we mnie odzywa. Do tej pory myślałam, że tylko blondynki, to rywalki, a tu nowa konkurencja wyrosła: zołzy! Co pani na to? 

- Zołzy kochają, blondynki kochają, na zdrowie, niech sobie kochają. Czasami kochają też nas, a my ich. Najtrudniej chyba kochać człowieka jak człowieka, a nie jak obiekt. Te blondynki (rozumiem, że stosujemy skrót myślowy!)  to przecież zabaweczki, zołzy – to wyzwanie. To jakaś forma kochania samego siebie, odbitego w laleczce (ależ jestem świetny, mam taką ładną lalę!), albo w tej zołzie, z którą trzeba walczyć (dzielny ze mnie miś!). A jak się kocha człowieka, to się kocha jego, nie siebie. Człowieka – kobietę też. Owszem, jest seks, ale jest też cała reszta. Trzeba umieć z tą resztą żyć. Trochę zapomnieć o sobie. Umieć dawać, umieć brać. Wcale to nie jest łatwe. Więc jak się już trafi – warto pielęgnować. Mówię o obu stronach, bo kobiet też to dotyczy. A tak nawiasem: i blondynki, i zołzy to też ludzie, też kobiety… każda z nich ma swoją historię do opowiedzenia.


* Lubię pani książki nie tylko za pogodę ducha i radość, jaką przynoszą. Pisze pani o różnych kobietach: silnych i tych potrzebujących opieki, świadomych swej kobiecości i tych niezdających sobie z tego sprawy, ale wszystkie one w jakiś sposób walczą o siebie i o swoje szczęście. I to chyba najlepsza definicja kobiety: istoty dążącej do szczęścia. Zgodzi się pani z tym? 

- Walczą, ale nie za wszelką cenę. Pewnych rzeczy nie akceptujemy! Świństw nie robimy. Nie tolerujemy, jak się nas upokarza, czytaj: godność mamy. Nie udajemy kogoś, kim nie jesteśmy. Szukamy piękna i prawdy w sobie – i znajdujemy, bo one tam są. A jaka jest definicja kobiety? – nie mam pojęcia. Może „puch marny" (Mickiewicz)? Może „słabości – imię twe: kobieta” (Szekspir). Może „Jestem baba” (Świrszczyńska)? Może „Gosposia prawie do wszystkiego” albo „Artystka wędrowna” (ja)?

 
* Nie chcę narzekać, ale mężczyznom jest jakoś łatwiej na tym świecie. Proszę, oto przykład: o samotnym mężczyźnie w latach mówi się stary kawaler i jakoś to brzmi. O kobiecie – stara panna, a to zupełnie nie brzmi. Ciągle od nas wymaga się więcej!

 

- Miały jakieś cywilizacje matriarchat, to zmarnowały. W społeczeństwach patriarchalnych, jak wiadomo, to mężczyźni włóczą swoje squaw (u Indian północnoamerykańskich: kobieta Indianka - przyp. red.) za włosy po podłodze, a nie odwrotnie. A przecież u nas wciąż panuje regularny patriarchat, dopiero zaczynamy z niego pomału wyłazić. Ale to jest kwadratura koła, bo naprawdę kobiety i mężczyźni są od innej małpy, znaczy różnią się mocno.  I jak będziemy mało czujnie walczyć o swoje, to zostaniemy nie na dwóch, ale na sześciu etatach, a panowie rozłożą rączki i już tylko będą wiersze pisać. Nam zostaną harówka i odpowiedzialność za cały świat.

 
* Ma pani szczęście do ludzi? Dużo dobrego mówi pani o przyjaźni, o ludziach z pozytywną energią. Zresztą pełno ich w pani książkach.

 

- Nie ma czegoś takiego, jak szczęście do ludzi. Ludzie są wszędzie tacy sami. Mili i niemili. Weseli i smutni. Serdeczni i zamknięci w sobie. Tylu, ilu złych, jest też dobrych. Rzecz w naszym stosunku do nich. Można patrzeć na nich nieufnie i latami zastanawiać się, czy są godni naszej przyjaźni. W efekcie po latach będziemy mieli mnóstwo frustracji (oni nas rozczarują, bo postawimy zbyt wielkie wymagania) i jednego, dwóch przyjaciół. Ale można też zaryzykować, dać kredyt zaufania i cieszyć się przyjaźnią niemal od zaraz. Owszem, czasem tracimy na tej operacji. Ale w sumie się opłaca.

 
* W pani biografii wiele jest nagłych zwrotów akcji, sukcesów i porażek, zdarzeń dobrych i złych. Niezła szkoła życia: samotne macierzyństwo, w dzieciństwie sporo wyrzeczeń, utrata pracy w telewizji w stanie wojennym... O wszystkim opowiada pani pogodnie i z humorem.  Ciekawi mnie jednak, czy Monika Szwaja, zanim nabierze dystansu, ciska w furii popielniczką, czy zamyka się w wyniosłym milczeniu? Jaka jest pierwsza reakcja na zło?

 
- Popielniczek w domu nie ma. NIE PALĘ. Jako astmatyczka potępiam palenie. Uczyniłabym rozróżnienie. Jeśli spotyka mnie Sytuacja Jego Mać (jak mówił Młynarski), to ja się sprężam i radzę sobie, jak potrafię. Jeśli ktoś chce mi dokopać, bo tak – jestem bezbronna. Potrafię walczyć jak lwica o kogoś. O siebie nie.


Co do tego opowiadania pogodnie i z humorem: były w moim życiu momenty, kiedy myślałam, że świat mi się wali na głowę. Zasadą było: dać radę, przeżyć. Zawsze, ale to zawsze, się potem okazywało, że sytuacje te miały wiele pozytywów. Wszystko albowiem ma te dwie strony: dobrą i złą. I tylko śmierć jest bezwzględna i nieodwracalna. Tylko z nią nie wygramy nigdy.

 
* Moja przyjaciółka, na wieść o kolejnym moim odchudzaniu, napisała: a ja lubię JEŚĆ, lubię PIĆ i mieć D...Ę! Poradziła, abym przestała się wygłupiać i kupiła spodnie z gumką w pasie. Jakie to proste! Ale kobiety chyba nie lubią prostych rozwiązań...

 
- Piękniej jest być osobą z dobrą figurą. Zdrowiej też. Nie udawajmy, że tego nie chcemy. Ale jeśli się nie daje – a czasem naprawdę się nie daje – nauczmy się być takie, jak jesteśmy. Tym, którzy twierdzą, że otyłość pochodzi wyłącznie z żarcia i braku ruchu, dedykuję następującą historyjkę: w stanie wojennym mieszkałam na wsi w górach. Na śniadanie zjadałam dwie kromki chleba z byle czym (stan wojenny, kartki, wieś w górach), potem szłam cztery kilometry do szkoły, uczyłam dzieci, zjadałam obiad w szkolnej stołówce (stan wojenny itd.), wracałam do domu cztery kilometry, tym razem pod górę, padałam na pysk, wieczorem zjadałam dwie kromki z byle czym (stan itd.).  Alkoholu nie było, słodyczy nie było. Co tydzień ganiałam po górach, jakieś dwadzieścia kilometrów, bo lubiłam. Kiedy pojechałam do domu na Boże Narodzenie, okazało się, że utyłam kilogram. Kropka.

 
* Gdybyśmy były przebiegłe, podsunęłybyśmy umiejętnie mężczyznom ideał kobiety, wymyślony przez nas: ma być mądra, niezbyt chuda... co by tu pani do tego dodała?


- A czy ja jestem facet, żeby to wiedzieć? Mogę wymyślić kilka ideałów mężczyzny…


* No to jak zachować pogodę ducha?


- Kiedy się obudzimy, nie otwieramy oczu. Wyciągamy ręce jak najdalej przed siebie. Jeśli nie stukamy nimi w wieko, jest dobrze. Żyjemy. Będzie piękny dzień.


* Dziękuje za rozmowę.

Zostało Ci do przeczytania 14% artykułu

Aby przeczytać całość kup e-wydanie nr :

Komentarze (1)

Komentarz został dodany

Twój komentarz będzie widoczny dopiero po zatwierdzeniu przez administratora

Dodanie komentarza wiąże się z akceptacją regulaminu

  • najstarsze

  • najnowsze

  • popularne

Czytaj także

Klauzula informacyjna
Szanowny Użytkowniku

Wydawnicza Spółdzielnia Pracy „Stopka” zaktualizowała swoją Politykę Prywatności. Portal tygodniksiedlecki.com używa cookies (ciasteczek), aby zapewnić jak najlepszą obsługę naszej strony internetowej. Wydawnicza Spółdzielnia Pracy „Stopka” i jej Zaufani Partnerzy używają plików cookies, aby wyświetlać swoim użytkownikom najbardziej dopasowane do nich oferty i reklamy. Korzystanie z naszego serwisu oznacza to, że nie masz nic przeciwko otrzymywaniu wszystkich plików cookies z naszej strony internetowej, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Można zmienić ustawienia w przeglądarce tak, aby nie pobierała ona ciasteczek.