Od lewej: Justyna, ciocia Nina i Alina - trzy pokolenia silnych kobiet. Fot. MZ
Gdy kontrahenci słyszą nazwę firmy, reagują uśmiechem i zaciekawionym spojrzeniem. „Alina Paluch i córka”. – Dlaczego tak? Bo „Justyna Paluch i mama” nie brzmi biznesowo – śmieje się Justyna Paluch i twardo dodaje: – Cóż, moja mam nie ma syna, więc musi być „i córka”!
JUSTYNA
Pomysł na założenie rodzinnej firmy miała Justyna. Zawsze chciała założyć własny biznes, być niezależna. Jeszcze na studiach (psychologia społeczna) założyła z kolegą firmę „Wyręczyny.pl”, z którą trafili nawet do programu TVN. [...]
Firmę rozwiązali, gdy Justyna wyjechała na wymianę studencką do Francji, a jej kolega do Szwecji. Po powrocie zatrudniła się w jednej z firm headhunterskich (poszukiwanie i rekrutacja pracowników dla różnych zakładów pracy). – Ale pomysł, aby założyć własny biznes ciągle dojrzewał – przyznaje.
W końcu rzuciła pacę w Warszawie i ma to, co chciała: własną rodzinną firmę „Alina Paluch i córka”. W ciągu niecałych dwóch lat rozsławiły gospodarstwo sadownicze na całą Polskę wschodnią, a na ich soki tłoczone z jabłek zapisują się chętni w kolejkach. [...]
– Wiem, że młodzi ludzie obierają inny kierunek kariery: uciekają z małych miejscowości do wielkich miast. Ja zrobiłam odwrotnie: mając mieszkanie i pracę w Warszawie osiedliłam się w malutkich Klimczycach, by tu prowadzić firmę – mówi Justyna. – Nie żałuję, spełniam marzenia. Czego mi brak?... Hmmm... Tych młodych ludzi, którzy stąd wyjechali. Nie mam tu rówieśników. Przyjaciele zostali w Warszawie... Ale spotkam się z nimi na sylwestra! Przyjeżdżają do mnie co roku.
Mariola Zaczyńska
Cały artykuł można przeczytać w papierowym i e-wydaniu „TS” nr 52.
Zostało Ci do przeczytania 79% artykułu
Aby przeczytać całość kup e-wydanie nr 52/2013:
najstarsze
najnowsze
popularne